• Published on

    szukając inspiracji przy projektowaniu wnętrz

    Image description
    Kiedy myślę o projektowaniu wnętrz, o filozofii która zawsze mi przyświecała kiedy stawałam przed każdym nowym wyzwaniem, to nasuwają mi się dwa ulubione słowa: inspiracja i otwartość. Słowa "ładne" i "miłe" natomiast powinny być ustawowo zakazane jako te, które  miałyby określać wartość projektu. W odniesieniu do architektury nie znaczą one nic.
    Mam wewnętrzną potrzebę ciągłego inspirowania się. Dziecinną radość z bycia wow, dotykania materiału, z którego zrobiony jest stół w restauracji i zachwytu, że nie wiem co to za tworzywo. Chcę móc jak najczęściej być w stanie ekscytacji płynącej z samego rozglądania się. Chcę widzieć rzeczy, na które sama nie wpadłam i być szczęśliwą, że ktoś jednak o tym pomyślał.
    Wnętrze jest dla mnie równie ważne jak produkt lub usługa, która jest w nim oferowana.
    Absolutnie rozumiem, że istnieją budki z najlepszą wietnamską zupą świata, których wygląd pozostawia wiele do życzenia a mimo wszystko smakosze będą wracać dla tego wyjątkowego dania; nie zmienia to jednak mojego przekonania, że dobrze zaprojektowane wnętrza mają ogromny wpływ na nas i na to jak patrzymy na świat.
    Ten wpis będzie więc trochę egoistyczny bo mówiący o mojej personalnej inspiracji i fascynacji kosmetyczną marką Aesop, rodem z Australii, i nie chodzi mi o sam produkt, pomimo że jest znakomity ale o wnętrza sklepów projektowanych dla firmy na całym świecie przez często wybitnych architektów i projektantów.
    W 2011 roku na nowojorskim dworcu kolejowym Grand Central stanął na pierwszy rzut oka niepozornie wyglądający kiosk. Miał być zaproszeniem do zapoznania się z marką Aesop, która właśnie wchodziła na rynek amerykański. 
    Image description
     Właściwie nie było w tym nic niezwykłego, takich tymczasowych sklepików powstaje masę i na większość nikt nie zwraca uwagi. Ten był jednak wyjątkowy. Zaprojektowany przez architekta Jerem’iego Barbour'a reprezentującego studio Tacklebox z Brooklynu, składał się z 1800 kopi gazety The New York Times pochodzących z recyklingu.  Magazyny zostały ułożone jeden na drugim i poddane procesowi, który stworzył solidną masę. Podstawą i zwieńczeniem każdej bryły były arkusze aluminium malowanego metodą proszkową. Kiosk miał być symbolicznym uściskiem dłoni nowej marki z miastem. Jego celem było informować i zapoznać przyszłych klientów z  produktem. Dziennik The New York Times ujmując metaforycznie jest dla mieszkańców Wielkiego Jabłka  jak biblia. Użycie właśnie tego materiału to nie tylko ukłon w stronę 750,000 pasażerów przemierzających Grand Central każdego dnia ale również nawiązanie do codziennej rutyny.
    Właściwie i od strony marketingowej, i od strony zamysłu projektowego wykorzystującego zbędny materiał do stworzenia czegoś tak przemyślanego, pomysł jest znakomity.
    Image description
    Ten sam element dekoracyjny Jeremy Barbour wykorzystał później przy projektowaniu pierwszego sklepu Aesop w Nowym Jorku w części Manhattanu znanego
    ​jako Nolita.
    Tym razem użyto 2800 kopi tego samego magazynu, również pochodzącego
    ​z recyklingu. 
    Dla twórców marki słowo pisane ma ogromne znaczenie i jest wykorzystywane nie tylko do standardowej reklamy, opisu produktu czy historii marki. Aesop lubuje się w posługiwaniu cytatami a ich strona internetowa to również fascynujące wywiady, opowiadania, artykuły, recenzje książek i filmów. Tym bardziej użycie New York Times w ich pierwszym sklepie w Nowym Jorku ma znaczenie wręcz symboliczne. Posługując się wolnym tłumaczeniem z opisu projektu w perfekcyjny sposób oddaje ducha marki, wiarę, że gazety codzienne takie jak chociażby New York Times są namacalnym świadkiem upływających dni, ale przy użyciu ich jak cegły do wyłożenia ścian stają się kapsułą czasu która ma zwolnić pęd chaotycznego miasta.
    “ Wnętrze tego sklepu jest dowodem na istnienie spowolnienia gdzie czas nie jest postrzegany jako wróg tylko jako przyjaciel a chwile zatrzymują się aby trwać”.
    Image description
    Sklep Aesop w Kyoto zaprojektowany został przez studio architektoniczne Simplicity.
    Inspiracje do stworzenia tego wnętrza architekci zaczerpnęli
    ​z lokalnych źródeł: książki "Pochwała Cienia" napisanej przez Junichiro Tanizaki, sztuki czternastowiecznego
    aktora i dramatopisarza Zeami Motokiyo, architektury historycznych, drewnianych kamienic Kyoto oraz sposobu pisania japońskiego tekstu w pionie. 
    Image description
    Aesop w Singapurze jest dziełem norweskiego studia architektonicznego o światowej sławie Snohetta. Mieści się przy jednej z głównych ulic zakupowych Orchard Road (ang. Droga do Sadu).
    Według przekazów, w XIX wieku mogła to być droga prowadząca na plantację gałki muszkatałowej. Historia tego miejsca związana z plantacją stała się inspiracją dla architektów do stworzenia wnętrza w oparciu o zwisające z sufitu metalowe elementy imitujące las odwrócony "do góry nogami" oraz poprzez delikatne użycie warstw materiału, koloru i formy. 
    Image description
    W Mediolanie mieszczą się dwa sklepy Aesop; ten przy Corso Magenta jest dziełem lokalnych projektantów ze  studia Dimore. Jego położenie przy tej samej ulicy na której mieści się kościół, w którym podziwiać można niezwykłe dzieło Leonarda Da Vinci "Ostatnia Wieczerza" oraz sąsiedztwo sławnej piekarni Marchesi, której historia sięga 200 lat, miało wpływ na utrzymanie wnętrza w silnym poszanowaniu włoskiego a bardziej mediolańskiego dziedzictwa. Do zaprojektowania przestrzeni posłużyły typowe materiały  używane w spiżarniach włoskich domów z 1930 roku jak również lokalnych małych piwniczek.
    Image description
     Jednym z największych sklepów Aesop jest ten mieszczący się przy ulicy James w Brisbane w Australii. Jest to również siedemnasty sklep zaprojektowany dla marki przez Rodneya Eggleston'a reprezentującego studio March. Inspiracją do stworzenia tego wnętrza były po części lejkowate rzeźby Anish Kapoor jak również samo otoczenie gdzie tropikalna pogoda i ocean zachęca do uprawiania sportów wodnych. Dominujący we wnętrzu materiał, włókno szklane, jest często używany do produkcji kajaków, desek surfingowych i naziemnych basenów. Zamiarem projektanta było zatarcie granicy pomiędzy światem wewnętrznym a zewnętrznym jak również podziału między architekturą a przedmiotem.
    Według danych z 2017 roku Aesop posiada ponad 100 sklepów w 50 krajach. Najciekawsze jednak jest to , że nie istnieją dwa takie same sklepy. Każde wnętrze jest unikatowe, zaprojektowane specjalnie z myślą o odbiorcy w danym kraju czy mieście czy nawet ulicy z ogromnym poszanowaniem do lokalności. Wnętrze ma intrygować i inspirować ale jednocześnie sklep powinien pozostać w zgodzie z otoczeniem. 
    W 2012 roku  założyciel marki Dennis Paphitis udzielił bardzo obszernego wywiadu, który ukazał się na łamach Dezeen Magazine. Pomimo, że same wnętrza mogą zachwycać to jednak jego słowa o nich są prawdziwą inspiracją: " Byłem przerażony myślą, że Aesop może się zamienić w sieć sklepów pozbawionych duszy. Zawsze sobie wyobrażałem, że to co robimy porównać można do złotej bransoletki spoczywającej na opalonym nadgarstku wytwornej Europejki, która podróżuje i kolekcjonuje fascynujące historie."
  • Published on

    bistro- wnętrze komfortowe

    Image description
    Według obecnych danych w samym mieście Nowy Jork jest około 26,000 restauracji. Na jakąkolwiek z kuchni przyjdzie nam akurat smak to możemy być pewni, że w którejś z części miasta, mniej lub bardziej uczęszczanej ją znajdziemy.
    Podobnie jest z wystrojem wnętrza, bez względu czy szukamy skandynawskiego minimalizmu czy totalnego kiczu czy zgiełku azjatyckich neonów, czy zen z mnichem za kontuarem, czy pana Hindusa grającego w oknie na jemu tylko znanym instrumencie to przy naprawdę niewielkim wysiłku trafimy na pożądany klimat.
    W Wielkim Jabłku nie ma pojęcia niemożliwe i nie da się. Na ogół na pytanie - a czy macie to? padnie odpowiedź -  tak, to też tutaj jest. Jak ze wszystkim jednak w życiu tak i w tym przypadku ten wachlarz wyborów i przepych istniejących opcji może być równie fascynujący jak i przytłaczający. 
    Zdarzają się momenty, w których nie ma się ochoty na spożywanie ani bizona pod dymiącymi liśćmi baobabu, ani sałatki z bławatków ani tym bardziej na siedzenie pod sufitem, z którego zwisają tony bibułek, dekoracji, światełek i kto wie czego jeszcze.
    To są momenty kiedy powraca się do starego, niezawodnego i tradycyjnego bistro.
    Image description
    Jeżeli wierzyć w objaśnienie Wikipedii to słowo Bistro  oznacza niewielki lokal gastronomiczny w Paryżu, często zajmujący narożny budynek, który jest specyficzną kombinacją restauracji, z barem i kawiarnią. Jak dla mnie wyjaśnienie dość bezduszne chociaż wierne.
    ​Dla nowojorczyka bistro w pierwszym skojarzeniu to zawsze będzie comfort food czyli jedzenie poprawiające nastrój, przywołujące dobre wspomnienia, proste smaki, dobrze znane, do których czujemy sentyment. Drugie skojarzenie to wnętrze. Tradycyjne bistro, wyrosłe na wpływach francuskich będzie się opierać zawsze na połączeniu ciemnego, podniszczonego drewna, karraryjskiego marmuru i białych kafelek cegiełek. Co ciekawe, bistro to chyba jedyne miejsce, w którym nikt nie przejmuje się patyną jaka powstaje na niczym niezabezpieczonym, jasnym marmurze i im więcej wylanego czerwonego wina i naturalnych zarysowań lub obtłuczeń tym lepiej. W ciągu wielu lat pracy w Nowym Jorku zdarzyli się nam klienci, którzy nie chcieli słyszeć o żadnym innym materiale na blat jak tylko marmur karraryjski. Ten moment, w którym klient prosi żeby wyglądało jak bistro tylko bez plam jest błogim momentem kompletnego braku konsekwencji jakże częstym i jak bardzo niepożądanym w naszym zawodzie. Po nałożeniu miliona warstw impregnatu pozostawało tylko trzymać kciuki, że nalewane czerwone wino kiedy ścieknie po kieliszku to zostanie szybko wytarte i nie pozostawi pod nóżką różowego wianuszka przyprawiającego o zawrót głowy. Ciekawe, że to co wydaje się nam być stylowe w restauracji, naturalny kamień, którym zachwycamy się podróżując po Włoszech czy Francji przenosimy do naszych domów z jednoczesną potrzebą “poprawienia” go na tyle aby zachował swój pierwotny perfekcjonizm. Marmur to żywy materiał, którego piękno nie tkwi tylko w głębi i ilości żyłek ale podkreśla je czas i historia odciśnięta życiem rodzinnym, które się przy nim toczy.
    Przy powstaniu restauracji typu bistro nierzadko, nowe, drewniane blaty okłada się ile wlezie ciężkimi łańcuchami i czym tam popadnie, aby po tej operacji wyglądały tak jakby Toulouse-Lautrec przed chwilą odszedł właśnie od stolika a teraz my możemy napić się przy nim mimozy.
    Image description
    Myślę, że powód dla którego nowojorczycy tak chętnie wybierają bistro i tak tłumnie gromadzą się przy marmurowym barze w piątkowe wieczory to komfort nie tylko w odniesieniu do jedzenia ale do wszystkiego co łączy się z tym miejscem. 
    Kultura biesiadowania w stylu bistro przeniesiona z Paryża, promująca miejsce w klimacie luźnej elegancji, niezobowiązujące,  o umiarkowanych cenach, gdzie można zjeść cały obiad ale równie dobrze zamówić tylko kawę lub przekąskę, przyjęła się fantastycznie w mieście pełnym chaosu gdzie ilość podejmowanych dziennie decyzji potrafi przygnieść. To takie miejsce łatwe do lubienia gdzie wnętrze i jadłospis są proste, i nienarzucające się a jednocześnie na tyle pożądane, że chce się do niego wracać.
    Styl paryskiego bistro przywołuje nostalgię Starego Kontynentu, ma duszę europejskości a europejski to jeden z ukochanych przymiotników po drugiej stronie oceanu. Ponieważ jednak Nowy Jork rządzi się swoimi prawami to jeżeli chcemy zakosztować klasycznej kuchni francuskiej to skierujmy nasze kroki do jednej z wielu fantastycznych francuskich restauracji lub udajmy się do Paryża. W bistro nawet okraszonym przymiotnikiem francuskie, w karcie co prawda znajdą się tradycyjne przysmaki znad Loary, będzie tam i zupa cebulowa, i stek ale też makaron i jajka po benedyktyńsku, i krwawa Mary, i burger, i nawet czasami guacamole. W ten właśnie fantastycznie nowojorski sposób powstało bistro amerykańskie!
    Image description
    Restauracje typu bistro mają też jeszcze jedną, wyjątkowa cechę, która dla mnie ma szczególne znaczenie, a mianowicie często stają się częścią lokalnej społeczności. Klienci odwiedzają je całymi rodzinami, kelnerzy pamiętają imiona dzieci, stali bywalcy przesiadują tam kilka razy w tygodniu, samotni zaprzyjaźniają się z barmanami.  Stają się elementem chociaż w minimalnym stopniu scalającym sąsiedztwo.
    Na pewno część tego zjawiska związana jest z samym charakterem nowojorczyków, z tym, że są ludźmi otwartymi, podejmującymi rozmowę w bardzo łatwy sposób, wręcz gadatliwymi. Nie jest żadną tajemnica, że sprzedawca, u którego kupisz dwa razy kawę za trzecim razem będzie już pamiętał nie tylko ciebie ale też ile mleka i cukru używasz. Ludzie łatwo komunikują się i łatwo zaprzyjaźniają. Może nie są to przyjaźnie super głębokie, raczej nie takie na życie ale są ważne, szczególnie w dzisiejszym świecie gdzie telefon komórkowy zastąpił żywego człowieka.
    Wierze, że równie odpowiedzialne za wyżej wymienione zjawisko jest samo wnętrze bistro.
    To, że chce się w nim być i nie wychodzić. To połączenie ciemno brązowego drewna, swojskich, białych kafelek i podniszczonego marmuru powoduje, że w zimie jest ciepło i przytulnie a dodatkowo w lecie otwarte na oścież okiennice wpuszczają idealną ilość słońca.
    Image description
    Keith McNally jest jednym z najbardziej znanych nowojorskich restauratorów. Od 1980 roku kiedy zaistniał na kulinarnej mapie Gotham zbudował prawdziwe imperium restauracyjne w oparciu o styl francuskiego bistro. Jego umiłowanie do europejskich antyków jest tak wielkie, że często sprowadzał oryginalne elementy do dekoracji wnętrz swoich restauracji z samego źródła. Stał się prawdziwym koneserem stylu a jego restauracje nie rzadko są tłem do filmowych scenografii.
    Wspominając jeden z wywiadów jakich udzielił dla New York Timesa inspirujące było w nim stwierdzenie, że zawsze stara się aby tworzone przez niego wnętrza restauracji były ponadczasowe. Dokłada starań aby się nigdy nie zestrzały. Jego celem jest spojrzeć na wnętrze lokalu po pięciu latach od jego powstania ze świadomością, że nic by w nim nie zmienił. 
    ​Stwierdzenie, z którym nigdy bym się nie zgodziła jeżeli chodzi o mieszkania i osobiście przeraża mnie wizja, że projektowane są wnętrza domów z myślą o utrzymaniu ich w takim samym stanie przez następne “dziesiąt” lat, jednak może w projektowaniu wnętrza restauracji to jest to sedno sukcesu? Jeżeli bistro Lucky Strike otwarte przez Keitha McNally i Edwarda Youkilis’a w 1989 roku w swojej oryginalnej formie działa z powodzeniem do dziś to w tym szaleństwie chyba jest metoda.
    Niepotwierdzona i raczej wątpliwa, biorąc pod uwagę historię rosyjskich kozaków jaka za nią stoi, etymologia słowa bistro tłumaczy je z rosyjskiego "bystro" czyli szybko. Abstrahując od jej niewiarygodności, powiedziałabym, że wpisuje się perfekcyjnie w charakter miasta w którym wszystko dzieje się pod presją a słowo "pilne" powtarzane jest częściej niż dzień dobry czy ok. W tym jednak przypadku cieszę się, że pochodzenie słowa jest chybione bo pięknem amerykańskiego bistro jest czas, który płynie w nim wolniej.
    ********* Za pomoc w przygotowaniu tego wpisu i udostępnienie zdjęć specjalne podziękowania kieruję do Edwarda Youkilis’a właściciela restauracji Edward's w Nowym Jorku******** Nie byłby on również możliwy bez udziału Dariusza Dudy, mojego życiowego i zawodowego partnera, którego opowiadania z czasów kiedy był jednym z wykonawców restauracji Lucky Strike w Nowym Jorku były prawdziwą inspiracją**********Dziękuje!
  • Published on

    Frank lloyd wright - fallingwater- harmonia człowieka z naturą

    “ Studiuj naturę, kochaj naturę, bądź blisko natury, ona cię nigdy nie zawiedzie”-
    Frank Lloyd Wright.


    Gdyby zabrakło autora to powyższy cytat prawdopodobnie kojarzony byłby ze wszystkim tylko nie z architekturą. Można by go dopisać do menu wegańskiej restauracji, biura podróży promującego wycieczki przyrodnicze jak i również z powodzeniem mógłby się znaleźć w czołówce manifestu ruchu slow life.
    Przygnębia fakt, że najbardziej pożądane skojarzenie, architektury z naturą wcale nie jest tak oczywiste i bezwarunkowe jak być powinno. Jeżeli jestem w mniejszości nie uważając, że człowiek ma prawo czynić sobie Ziemię poddaną to jednak wytrwam w tej mniejszości do końca i nic nie zmieni mojego przekonania, że jesteśmy tu tylko gośćmi i jako tacy nadużywamy gościnności już od dawna a zmiany przychodzą bardzo powoli. 
    Zdarza się, że oglądam program o architekturze, w którym właściciele domu przyznają, że jednym z priorytetów jakim kierowali się w fazie projektowanie to związek domu z naturą. Ich marzeniem było aby projekt wpisywał się w otoczenie a nie zaburzał go i był jak muchomor na zielonej łące. Boleję nad ilością “muchomorów” wokół mnie; w usprawiedliwieniu zrzucam winę na naszą historię i cenę jaką nasza rodzima architektura zapłaciła za wszystkie zawieruchy. W jakimś sensie to nawet fascynujące obserwować historię wyrytą trendami królującymi w naszych domostwach.
    Image description
    Mówiąc o idealnym mariażu bryły z otoczeniem to chyba nie ma lepszego przykładu niż Fallingwater (ang. wodospad) zaprojektowanym przez Franka Lloyda Wright’a na zamówienie rodziny Kaufmannów.
    Ktokolwiek kto będzie miał szczególną przyjemność odwiedzać Nowy Jork raczej na pewno w pewnym momencie swojej wizyty uda się na Piątą Aleję żeby podziwiać muzeum Guggenheima, którego twórcą jest ten sam, największy architekt amerykański. Czy tylko po to aby zobaczyć niepowtarzalną, organiczną bryłę, czy po to aby wejść do środka i podziwiać antresolę w kształcie ślimaka zwieńczoną wyjątkowym świetlikiem, czy też po to aby zobaczyć ekspozycje i przejść przez słynne sale wystawowe, bez względu na cel wizyty, budynek ten na zawsze pozostanie w pamięci i nie pomylimy go z żadnym innym. 
    Tym bardziej mogę zaskoczyć donosząc, że to jednak oddalony od Manhattanu o ponad 6 godzin jazdy samochodem Fallingwater jest uznany za największe dzieło Wrighta.
    Image description
    Dom Kaufmannów położony jest w stanie Pensylwania, około 90 minut jazdy samochodem od miasta Pittsburgh. Nie ma opcji trafienia na niego przez przypadek czy też "po drodze". Do samego centrum dla odwiedzających trzeba dojechać samochodem przez las a od parkingu czeka nas jeszcze dojście przepięknie położoną ścieżką wsród drzew  co nie powinno zająć dłużej niż 15 minut.
    Decydując się na jego zwiedzenie w większości przypadków jest to wycieczka zaplanowana właśnie w tym celu z możliwością zobaczenia może jeszcze czegoś przy okazji jak na przykład muzeum Andy Warhola w Pittsburghu ale raczej nigdy odwrotnie. Nie mniej jednak od momentu kiedy dom został udostępniony zwiedzającym w 1964 roku obejrzało go ponad 5 milionów miłośników architektury. Dom zwiedzać można tylko z przewodnikiem w grupach a bilety trzeba zakupić wcześniej przez internet.
    Image description
    Ponieważ nie należę do ludzi cieszących się porankiem i przysłowie kto rano wstaje temu Pan Bóg daje to zdecydowanie nie moja bajka byłam rozczarowana kiedy jedyne dostępne bilety na dzień, w którym mogliśmy wybrać się do Pensylwanii okazały się być na 8:30 rano. Okazało się jednak, że pozorna niedogodność to najlepsza możliwa opcja i jedyny moment kiedy można zobaczyć dom bez turystów w tle.

    To był jeden z tych perfekcyjnych, wiosennych dni. Idealny błękit nieba i jeszcze chłodno o poranku ale jednocześnie wiesz, że dosłownie za chwileczkę promienie słońca wezmą Ziemię w swoje ciepłe objęcia i ogrzeją nas w swojej łaskawości. 
    Dom nie uchyla nam ani rąbka swojej tajemnicy dopóki nie pokonamy leśnej ścieżki prowadzącej od centrum turystycznego. Położony w lesie jest zatopiony wśród drzew otoczony  tylko śpiewem  ptaków i szumem nieodłącznej wody, niewidoczny do ostatniego kroku który robimy idąc przez las.
    Przed oczami zwiedzających staje nagle, w całej swojej okazałości. W jakimś sensie prawie niepozorny a jednocześnie majestatyczny i onieśmielający.
    Ten moment kiedy cała nasza grupa stanęła przed arcydziełem Wrighta i zapanowała cisza, którą można by nazwać nabożną jest niezapomniany. Są takie momentu w życiu, które pozostawiają w nas niezatarty ślad i dla mnie to był właśnie jeden z tych momentów. Nie wiem na ile spotęgowany tym, że jestem projektantem wnętrz; każdy ma swoją indywidualną formę percepcji, niepodważalnie jednak na każdym bez wyjątku to miejsce robi wrażenie. Kiedy staliśmy tak w milczeniu patrząc na obłe charakterystyczne tarasy powoli zalewane słońcem to miało się wrażenie, że otwierają się drzwi do nowego zmysłu, zmysłu postrzegania i czerpania inspiracji.
    Image description
    Kiedy w 1935 roku  Frank Lloyd Wright został poproszony przez rodzinę Kaufmannów o zaprojektowanie dla nich ich domu weekendowego jego inspiracją stała się otaczająca go natura a dokładniej skała, woda i roślinność. 
    Wzburzona woda kaskadowych wodospadów jest motywem przewodnim arcydzieła.
    Kaufmanowie zakochani byli w otoczeniu gdzie miał powstać ich dom, wyobrażali sobie jednak że zostanie on usytuowany tak aby z odległości mogli podziwiać ulubione wodospady. Ich architekt postanowił jednak popchnąć swój koncept o krok bliżej inspiracji i osadził budynek wsparty ponad nimi. Sytuując Fallingwater ponad wodospadem Frank Lloyd Wright dał najlepszy wyraz jednemu ze swoich podstawowych przekonań o konieczności pojednania człowieka z naturą.

    W dziejach wielkiej architektury powtarza się charakterystyczny wzór. Do stworzenia każdego dzieła potrzebny jest nie tylko geniusz wybitnego architekta ale również otwartość klienta i jego wiara w promowanie nowatorskich idei i rozwiązań. Owocna współpraca pomiędzy klientem a architektem jest możliwa tylko w oparciu o wzajemny szacunek i zaufanie. W tym sensie Frank Lloyd Wright i rodzina Kaufmannów stanowili perfekcyjny tandem.
    Projekt Fallingwater powstał w przeciągu kilku godzin oczekiwania na przybycie Edgara Kaufmanna. Tego dnia zapowiedział, że przybędzie do studia aby obserwować postęp prac nad projektem. Nie zdążył prześledzić żadnego etapu bo kiedy przybył na miejsce Frank Lloyd Wright miał już gotowe ręcznie zrobione szkice domu łącznie z nazwą Falingwater widniejąca pod rysunkami planu, perspektywy i sekcji. Te rysunki które były pierwszymi stały się zarazem ostatnimi.
    Image description
    Wraz ze swoimi niezwykłymi dziełami Frank Lloyd Wright dał nam coś jeszcze, a mianowicie pojęcie architektury organicznej. Trend w architekturze promujący harmonię pomiędzy ludzkimi domostwami a światem naturalnym. 
    Jest to koncept w którym otoczenie, budynek oraz jego wewnętrzne wykończenie stają się wspólną, nierozerwalną częścią jednej kompozycji.
    Granica pomiędzy światem zewnętrznym a wnętrzem domu zostaje zatarta. W domu nad wodospadem ten efekt został osiągnięty poprzez użycie tych samych kamiennych podłóg przechodzących z pokoju na taras. Narożne okna otwierają się na zewnątrz aby zaburzyć formę pokoju naturalnie kojarzonego
    ​z " czterema ścianami".
    Budowa Fallingwater została ukończona w 1937 roku i tego samego roku zdjęcie jego architekta ukazało się na okładce magazynu Time z rysunkami dzieła w tle.
    W roku 1938 Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MOMA) w Nowym Jorku poświęciło Fallingwater dwuletnią, wystawę objazdową. Niedługo pózniej charakterystyczny kształt ukazał się na okładkach magazynu Life i Architectural Forum. Zyskał miano najbardziej rozpoznawalnego domu na świecie. Przychodzi mi na myśl wolne tłumaczenie angielskiego idiomu ale jakże oddające to co zrobił architekt : podbił wyobraźnie świata (capture worlds imagination)
    Kiedy Frank Lloyd Wright pracował nad projektem domu nad wodospadem miał 68 lat. Nasuwa się wiele reakcji, z których "wow" jest najbardziej lakoniczną ale i jakże słuszną. Dla mnie to przykład  ludzkiego geniuszu, przesuwania własnych granic i wiara we własne możliwości. 
    ********Foto Karolina Hrabczak Duda********
  • Published on

    "Transakcje nie za miliony" -nowy jork

    Zanim nastała, jakże niezbędna do życia wydawać by się mogło era telefonii komórkowej i każdy był właścicielem telefonu stacjonarnego, to posiadanie w Nowym Jorku kierunkowego 212 nie oznaczało tylko trzech pierwszych cyfr, ale było wyznacznikiem statusu.  Właściwie, nie, że było, w niektórych kręgach nadal jest. Posiadanie kierunkowego 212 szczególnie dla biznesu oznacza, że jest to szanowana instytucja z korzeniami na Manhattanie. Ciekawe, jak coś tak prostego może świadczyć o poziomie stabilizacji firmy i wzbudzać do niej większe zaufanie. Są prawnicy, przedsiębiorcy, właściciele mniejszych lub większych kompanii, którzy przyznają otwarcie w wywiadach udzielanych na łamach New York Times’a , że wręczenie wizytówki, na której widnieją te trzy magiczne cyfry zapewnia im natychmiastowe zwiększenie zaufania wśród klientów i jest magnesem przyciągającym nowych. Dzisiaj, kiedy miasto już dawno wyczerpało limit nobilitującego 212, można go zakupić przez internet za niecałe 100$. 
    Numerowi kierunkowemu 212 został poświęcony cały jeden odcinek popularnego serialu „Seinfeld” z 1998 roku, w którym  Elaine planuje kradzież sławnego numeru. 
    W 1997 na rynku perfumiarskim ukazał się zapach marki Carolina Herrera nazwany po prostu 212. Nuty tego zapachu miały przybliżać do Nowego Jorku bez względu na to jak daleko się od niego znajdujemy. Musi być w tym jakaś magia skoro z powodzeniem są sprzedawane po dzień dzisiejszy. Sama nie wiem, jakie to czary, bo gdybym miała przywołać zapachy, które mnie zbliżają do Wielkiego Jabłka to nadawałyby się na wszystko, ale na pewno nie na perfumy….
    Nierozerwalnie ze statusem łączony jest również rynek nieruchomości. Agencje nieruchomości to fascynująca sieć zależności. Ich pracownicy opanowali do perfekcji umiejętność dobierania słów i żąglowania nimi z akrobatyczną wręcz zręcznością. Fascynowało mnie zawsze zjawisko, kiedy ludzie dla podkreślenia swojego statusu podpierają się swoim adresem i w zależności od tego co chcą podkreślić i jaki sobie nadać walor zapytani o to gdzie mieszkają taką dadzą odpowiedź. Miasto Nowy Jork administracyjnie dzieli się na pięć dużych dzielnic, a każda z nich na mniejsze dzielnice, między którymi istnieją jednak dysproporcje. Tak, więc na pytanie - gdzie mieszkasz? odpowiedź - na Manhattanie, często nie jest wystarczająca. W salonie, w którym pracowałam bardzo szybko można było ocenić czy ktoś traktuje swój adres jak jeszcze jedną metkę na garniturze czy ma do tego dystans. Tak więc ktoś mieszkający na Brooklynie w jednej z modniejszych i droższych dzielnic zawsze wymieni ją z nazwy, zapytany o adres. Powie, Brooklyn Heights, Dumbo, albo Williamsburg a nie tylko Brooklyn. Miałam klientkę, która podkreślała, że nie dość, że mieszka na Brooklyn Heights, to zaraz przy samej promenadzie i to od dawna. Rozbroił mnie jednak fakt, że sporo mieszkańców Manhattanu posługuje się nie tylko nazwami dzielnic czy ulic jako symbolami osiągniętego sukcesu ale również nazwami budynków. Jest to również często powiedziane w sposób który jednocześnie narzuca tę wiedzę jako coś absolutnie naturalnego i jeżeli nie wiesz,  że Beresford to luksusowy apartamentowiec przy Central Parku to możesz się spodziewać przewrócenia oczami. Myślę o tym, kiedy w tak zwanym czasie wolnym z kubkiem pachnącej kawy bawię się pilotem i trafiam na  program “Transakcje za miliony -Nowy Jork”. Trzech przystojnych agentów w nienagannych garniturach, dla zdobycia klienta czy to sprzedającego czy kupującego są w stanie zrobić właściwie wszystko. Oczami wyobraźni widzę ich jako trzy wygłodniałe rekiny kąsające się po bokach i gotowe odgryźć głowę każdemu kto stanie im na drodze. Oglądam wymuskane rezydencje, bo trudno nazwać je mieszkaniami, gdzie rachityczny chihuahua leży na brokatowej poduszce w pełnym słońcu wpadającym przez taflę szkła sięgającą od podłogi do sufitu. Pomyślałam, jak łatwo jest kształtować wyobrażenie o mieście na podstawie reality show. Oglądając taki program można by pomyśleć, że jest to istne eldorado i jak to w ogóle jest możliwe, że cały świat jeszcze się tam nie przeniósł i tak nie mieszka? 
    ​Kiedy jako dziecko wyobrażałam sobie to miasto to była to wizja oczywiście idealistyczna. Wszystko miało być bardzo piękne i schludne i na wysokim poziomie. Bez zepsutych klamek, dziur w drzwiach, podrapanego tynku i odpadających kafelek. Obalając dość brutalnie mit owego wyżej wymienionego programu,  to faktem jest, że taki świat oczywiście istnieje, ale istnieje też druga bardziej przyziemna twarz rynku nieruchomości. Miejsce dla tych wszystkich, których chihuahua nie sypia na złotych piernatach. Istnieją kamienice ze schodami tak nierównymi, że mieszkańcy powinni się ubezpieczać od wypadku chodząc po nich tam i z powrotem, nie wspominając o wnoszeniu zakupów. W swojej pracy widziałam mieszkania tak nadgryzione zębem czasu i pozbawione inwestycji latami, że zawsze moja pierwsza myśl po otwarciu drzwi była jednakowa: jak ktoś chciałby to wynająć? Ano, niestety chciałby, wbrew temu co mogłoby się wydawać, na Manhattanie zawsze znajdzie się lokator chętny na nawet najgorszą dziurę.

    Właściciele nieruchomości nierzadko decydują się na inwestycje dopiero wtedy, kiedy mieszkanie staje się niebezpieczne. Jeżeli puszkę elektryczną przykrywa tylko połowa włącznika a za nim widać stare jak cały Nowy Jork druty to jest to dobry powód. Lepiej też żeby drzwiczki w szafce kuchennej nie spadły nikomu na głowę i myszy nie wchodziły z piwnicy do mieszkania. Karaluchy rozmiaru dziecięcego resoraka wychodzące przez odpływ kuchenny są dozwolone i u nikogo nie wzbudzają złych emocji. 
    Według mojego znajomego agenta nieruchomości rynkiem wynajmu rządzą właściciele mieszkań a nie najemcy i jeżeli cena za wynajem będzie odpowiednia do budżetu lokatora to przymknie oko na wszystko. Czasami to wszystko jest tak zdumiewające, że na chwilę można zapomnieć, że jest się w stolicy świata. Ci sami właściciele mieszkań, którzy zwykle nie maja zamiaru szarpnąć się na wydatek poprawy wyglądu ich przybytku, będą często, choć nie zawsze, wymagać od najemcy dochodu przewyższającego miesięczny czynsz 40 razy. Tak więc, jeżeli będziemy chcieli wynająć jakiś przybytek za 1500$ miesięcznie, to pewnie będzie to mała kawalerka, a nasz roczny dochód nie może być mniejszy niż 60,000$ przed podatkiem. To co się waży w takich momentach to słowa „dużo” i „mało”. Zawsze mnie to interesowało co w takim mieście oznacza mało i dużo. Według mojego kolegi wszystko oczywiście zależy od rejonu, w którym chcemy zamieszkać, ale żeby uogólnić i przytoczyć jakąkolwiek liczbę to nieruchomości położone poniżej takich dzielnic Manhattanu jak Upper West Side i Upper East Side z ceną poniżej 2,500$ miesięcznie są uważane za super tanie a od 7,000$ za drogie. To, co winduje obecne ceny wynajmu mieszkań to małe zainteresowanie kupnem. Wynajem w stosunku do kupna jest dla większości ciągle bardziej opłacalny i przystępny.

    Z własnych obserwacji zawsze fascynował mnie fakt, że nowojorczycy jednocześnie będąc tak wymagający, pod innymi względami tak często obniżają poprzeczkę i idą na tyle kompromisów związanych z miejscem zamieszkania. Na końcu dnia, sprowadza się to do tego, że wszyscy za wszelka cenę chcą być w centrum. Chcą zapłacić jak najniższy czynsz za adres, który da im prestiż nawet jeżeli wynajęta dziurka będzie poniżej ich standardów. 
    Utarło się powiedzenie, Nowy Jork miasto kontrastów. Nie wiem dlaczego akurat Nowy Jork zyskał sobie to miano. W większym lub mniejszym stopniu kontrasty są wszędzie. Faktem jest, że niektóre  nowojorskie mieszkania można by zmieścić w niejednej pewnie garderobie wypchanej po brzegi futrami w bogatych rezydencjach i te skrajności mogą razić. Byłoby jednak utopią, mieć do kogokolwiek o to pretensje, co nie zmienia faktu, że moim pragnieniem jest, aby wszyscy mogli żyć w godnych warunkach, ciekawie zaprojektowanych i przyzwoicie wykonanych mieszkaniach.
    *******Ogromne podziękowania należą się Carlosowi Simoes z agencji nieruchomości Modern Spaces w Nowym Jorku za czas jaki poświęcił opowiadając na wszystkie moje pytania. 
    Wszystkie zdjęcia pochodzą z własnej kolekcji i przedstawiają autentyczne mieszkania na Manhattanie********

  • Published on

    architektura jako źródło inspiracji- Tadao ando i the clark

    Nawet dla ludzi najbardziej zakochanych w mieście w którym przyszło im żyć, wizja weekendowej wycieczki poza jego granice jest nader kusząca. Nie inaczej jest ze mną; tym głośniej więc krzyczałam hip hip hura kiedy przyjaciółka zaproponowała odwiedziny w jej domu w Berkshires w stanie Massachusetts. Wizja wspólnego weekendu z cudowną osobą, w pięknym miejscu w scenerii złotej jesieni z pysznym jedzeniem i rozpalonym kominkiem już brzmi jakby Święty Piotr uchylił bram raju, ale ja pokonując kilometry autostradą miałam jedną tłukącą się z tyłu głowy myśl: The Clark, The Clark, The Clark…………I pomimo, że mowa o jednej z najbardziej szacownych na świecie instytucji poświęconych sztuce, edukacji i konserwacji dzieł to jednak tym razem miało to dla mnie znikome znaczenie. Jedyny powód dla którego musiałam zobaczyć The Clark to Tadao Ando, architekt który w 2003 roku zakończył prace nad projektem rozbudowy Instytutu.
    Image description
    Dla kogoś, kto postrzega design jako nośnik posiadający siłę do zmieniania świata i ludzi, sposobność dotknięcia budowli stworzonej rękami ukochanego mistrza to jak pielgrzymka dla wiernych.
    Możliwość stanięcia przed perfekcyjnym monolitem budowli, styczność z cementem nagrzanym słońcem przenosi w inny wymiar i hipnotyczny stan umysłu. 
    ​Jeżeli kiedykolwiek zdarzy się Wam dojrzeć kogoś kto w stanie błogiego uniesienia przesuwa ręką  po ścianie budynku, wącha drewno elewacji  lub głaszcze cement to najpewniej nie jest to osoba, która straciła rozum lub chce spróbować  jak smakuje beton, ale mogę to być ja lub ktoś do mnie podobny dla kogo uwielbienie architektury jest bezwzględne. 
    Jednym z pierwszych projektów, o którego wykonanie poproszono nas na studiach był projekt łazienki. Najwspanialszą częścią projektu był absolutny brak ograniczeń. Mogliśmy sami wybrać klienta, formę, miejsce, praktycznie wszystko. Ograniczała nas tylko wyobraźnia. Jeżeli może być  ona dla kogoś jakimkolwiek ograniczeniem.
    Twoja łazienka była cała z betonu. Nie z jakiś tam płytek 60x60. Z czystego, lanego betonu. Betonowe były również umywalka i toaleta. Teraz jak wspominam to co wymyśliłam to dziwię się, że nie zostałam zatrudniona przez służby więzienne……projekt miałby szansę wejść do masowej produkcji systemu penitencjarnego.
    Mniej więcej jednak w tym czasie robiąc rozeznanie tematu trafiłam na zdjęcie The Church of Light (z.ang. Kościół Światła) zaprojektowanego przez Tadao Ando. To było jak uderzenia pioruna. Miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy wcześniej nie myślałam o architekturze w ten sposób. Nie wiedziałam, że może istnieć bryła tak oszczędna w formie, tak wyniosła, tak zimna i kanciasta, a jednoczenie tak perfekcyjnie wpisana w krajobraz. Tworząca z nim absolutnie spójną harmonię. Przyciągająca takim magnetyzmem, że chciało się wejść do zdjęcia i nie wychodzić. Zostać w tych ścianach i pozwolić się ponieść metafizyce otoczenia. 
    Image description
    Tadao Ando zanim został światowej sławy architektem
    i zanim w 1995 roku otrzymał najważniejsze w dziedzinie architektury wyróżnienie czyli nagrodę Pritzkera był bokserem. Nie twierdzę, że jest to droga dla każdego bo nie jest, ale Ando nie wierzył również w edukacje, a może ściślej w zajmowanie szkolnej ławy i kucie na pamięć. Jest samoukiem i wierzy w zdobywanie wiedzy poprzez absorbowanie i doświadczanie otaczającego nas świata.
    W Osace, w której się urodził nauczył się sztuki stolarskiej od miejscowych cieśli. W wieku 15 lat kupił w antykwariacie książkę z projektami Le Corbusier i przerysował je taką ilość razy przez kalkę że książka zrobiła się czarna. Jak sam mówi, to mniej więcej w tym czasie zainteresował się architekturą,
    a ja mówię, chwała mu za to. Jego miłość do idola
    w późniejszych latach przybrała również  formę humorystyczną kiedy nazwał swojego psa
    ​Le Corbusier . Mądre zwierzę, które spędzało czas ze swoim Panem w studio podobno potrafiło odróżnić dobrego klienta od złego.
    Ando nie często projektuje poza Japonią tym bardziej odwiedzenie The Clark było jakoby musem.
    Instytut Sztuki The Clark od 1955 roku kiedy został otwarty pełni podwójną funkcję, muzeum jak
    i centrum wyższej edukacji. Jest ceniony na świecie za jakość wystawianych dzieł, intymność galerii
    ​ale również za otaczające go naturalne środowisko którego piękno odbiera mowę.
    Kiedy plan rozbudowy instytutu został zatwierdzony w 2001 roku wybór Ando na głównego architekta, który  jak mało kto potrafi stworzyć jedność pomiędzy światem zewnętrznym i wewnętrznym wydawał się jedyną słuszną drogą. 
    Image description
    Budynki zaprojektowane przez Ando charakteryzują się wyjątkową przynależnością do miejsca, w którym się znajdują, co pokrywa się idealnie z filozofią instytutu i tego czym jest dla najbliższej społeczności, świata i przyszłych pokoleń.
    The Clark jest projektem, w którym udało się perfekcyjnie połączyć Zachodniego ducha modernizmu z tradycyjną japońską ideą powoli otwierającej się panoramy. Perspektywa początkowo ukryta przed naszym wzrokiem stopniowo rozwija się poprzez celowo umieszczone otwory
    i przeniesione osie.
    W tym miejscu czuję się również bardzo mocno jeszcze jedną ideę zaczerpniętą z kultury Wschodu
    ​ a mianowicie jedność z ziemią. 

    Powstaje pytanie czy wolno nam projektować w jakikolwiek inny sposób?

    Ando stworzył bryłę opartą na szkle, jego ukochanym cemencie i kamieniu. Granit, którego używał  po raz pierwszy, nawiązuje do wcześniejszych, istniejących budynków na terenie Instytutu i zmienia kolory w zależności od warunków atmosferycznych.
    Architekt, jak sam mówi chciał aby odwiedzający mieli świadomość zmian jakie zachodzą w otoczeniu wraz ze zmianami pór roku. Co było dla niego równie niezmiernie ważne, to żeby we wnętrzach “sztuka przemawiała sama za siebie a zwiedzający mogli jej doświadczać na swój sposób” 
    Wyzwanie jakie stało przed wszystkimi zaangażowanymi w ten projekt to nie tylko zharmonizowanie dobudowy z otaczającą naturą ale również z owymi wcześniejszymi obiektami, z których jedna reprezentująca styl neoklasyczny wykończona białym marmurem  “ożeniona” został w 1970 roku z budynkiem reprezentującym brutalizm. 
    ​Ando wierzył, że dodanie elementu wodnego tak często stosowanego przez niego w innych projektach ujednolici cały kompleks.
    Dziś, kiedy po krótkiej wspinaczce wdrapiemy się na pobliskie wzgórze i spojrzymy na obiekt z wysokości obejmując go całego wzrokiem, to trzy stopniowa lustrzana sadzawka o powierzchni prawie czterdziestu arów będzie niepodważalnym, unikatowym spoiwem łączącym wszystkie elementy. 
    W jego wypowiedziach na temat projektu jedna szczególnie wyryła mi się w pamięci: 
    ​“ Życzyłbym sobie stworzyć miejsce, które zmotywuje jego odwiedzających i artystów do uwolnienia własnego umysłu i do bycia kreatywnym”.
    Jaka musi tkwić siła w talencie człowieka jeżeli poprzez przestrzeń jest w stanie wpłynąć na odbiorców tak, że sami sięgają po notatnik, po aparat fotograficzny, tomik poezji, album ze sztuką?
    ​Potrafi przenieść nas w inny wymiar świadomości. Bryła staje się nie miejscem medytacji ale sama
    staje się medytacją.
    Zaprojektowane przez Ando Centrum dla Zwiedzających składa się z dwóch pawilonów zbudowanych z cementu i szkła i połączonych długą galerią. “ To jak łabędź z rozpostartymi skrzydłami” mówi autor.
    Myślę, że dla nas projektantów wnętrz, chociaż czasami trudno nam jest się do tego przyznać  ta wielka architektura ma dwa znaczące aspekty. 
    Po pierwsze jest niewyczerpywalnym źródłem inspiracji , a po drugie uczy nas szacunku do harmonii pomiędzy tym co wewnątrz i tym co na zewnątrz.
    Zrozumienie bryły zewnętrznej pozwala na odniesienie sukcesu wewnątrz, a zgodność  pomiędzy jednym i drugim jest kunsztem. Ignorancją byłoby myśleć, że cementowe płytki dostępne teraz w każdym salonie to wymysł producenta z Hiszpanii, że ich połączenie z drewnem to oryginalny pomysł jakiegoś inwestora, że kanciasty kran to trend. Trendy nie biorą się znikąd, powstają poprzez czerpanie wzorców od mistrzów. Ich umiłowania do materiału i formy.
    Oddanie Tadao Ando dla materiału jakim jest cement stało się częścią jego architektonicznego wizerunku, motto jednak, którym się kieruje w odniesieniu do cementu mogłoby, a wręcz powinno się stać mantrą dla wszystkich nas związanych z projektowaniem:
    “ używać materiału który jest tak wszechobecny, który jest wszędzie ale tworzyć z niego coś czego nikt inny stworzyć nie może”.
    ******Foto Karolina Hrabczak Duda*******
  • Published on

    Plagiat w architekturze wnętrz

    Jest temat, który od dawna kłuje mnie w bok. Dodatkowo sprowokowana wpisem na popularnym facebookowym portalu postanowiłam wylać swój żal, który czuję za każdym razem kiedy widzę podrobione meble, skopiowane lampy, ukradzione pomysły.
    Jak cienka jest linia pomiędzy inspiracją a jawnym "zerżnięciem" czyjejś pracy- bo nie da się inaczej tego ująć?
    Czy naprawdę jest ogromna różnica pomiędzy wtargnięciem pod osłoną nocy z pończochą na głowie i wyniesienie tylnymi drzwiami na przykład szezlonga Corbusier a wyprodukowaniem skopiowanej wersji w Chinach i sprzedawaniem jej za śmieszną cenę nie oddającą nawet w jednym procencie geniuszu sławnego architekta?
    Czy kradzież jest czarno biała czy posiada wszystkie odcienie szarości?
    Argumentując proceder ceną daliśmy społeczne pozwolenie na nakręcającą się spiralę, w której klienci kupują podróbki nie mając często świadomości co kupują, a dodatkowo markowe salony oferują im te cuda jako wyjątkową okazję. 
    Dzisiejszy rynek artykułów służących do wykończenia wnętrz to właściwie istny labirynt możliwości. Śledzenie każdego jednego produktu i dochodzenie czy na pewno jest oryginalny byłoby wręcz niewykonalne.  Mój żal jest więc głownie skierowany do wszystkich tych, którzy bez mrugnięcia okiem i z pełna świadomością dopuszczają się produkowania kopii i dla czystego zysku wymazują autora z pamięci.
    Okazuje się, że łatwiej i taniej jest pojechać na targi do, na przykład Hiszpanii, pstryknąć kilka zdjęć wybranej kafelki  po czym odtworzyć tegoroczny hit, niż zatrudnić rodzimego projektanta do stworzenia unikatowej kolekcji.
    Dlaczego prawa autorskie przestrzegane w innych kreatywnych zawodach są tak okrutnie łamane w projektowaniu mebli, oświetlenia i wnętrz? Nie przypominam sobie takiej sytuacji żeby ktokolwiek wykonywał publicznie utwór Beatles'ów, zmieniał w nim jedno słowo nazywając go wtedy inspirowanym sławną grupa i miał na tym czysty zysk, chociaż może Paul McCartney uznał by to za szczyt ekonomicznego sukcesu.

    ,Jeżeli prestiżowy salon z meblami i oświetleniem na jednym końcu swojej ekspozycji wystawia lampę znanego, światowego producenta a na jego drugim końcu jej chińską, plastikową koleżankę różniącą się jakimś nieznacznym detalem z ceną kilka razy niższą to walka o prawa autorskie właściwie jest jak waleniem głową w mur. Ci, którzy powinni czuć się odpowiedzialni za kształtowanie świadomości publicznej są przodownikami w obchodzeniu prawa.
    Każdego kto planuje udać się do stolarza czy jakiegokolwiek innego wykonawcy w celu odtworzenia mebla ze zdjęcia, albumu, magazynu etc, etc. bardzo proszę aby wcześniej rozsiadł się wygodnie przed czystą kartką papieru, wziął ołówek w swoją dłoń i zaprojektował krzesło.
    Czy można wyliczyć ile godzin nam zajmie ta jakby można przypuszczać rozrywkowa czynność? Bo czymże jest w takim razie posiadanie unikatowego pomysłu, dobranie odpowiedniego materiału, wiedza o ergonomii, wygodzie i spełnieniu funkcji, która będzie nam niezbędna? Jeżeli tak łatwe i pozbawione skrupułów stało się podkradanie cudzych ideii to świadczy tylko o tym jakim ignorantctwem cechuje się kopiujący i jak małym szacunkiem darzy twórcę i cały czas, wiedzę i kreatywność jaką musiał on włożyć w stworzenie  swojego dzieła.
    Projekt sofy LC3 Grand Confort Le Corbusier pochodzi z 1928 roku. Od tamtego czasu minęło 90 lat a model nadal jest dostępny w sprzedaży i nadal cieszy indywidualnych nabywców, prestiżowe kancelarie adwokackie, lobby drogich apartamentowców. Symbol nowoczesnej architektury, absolutnie ponadczasowy w prostocie swojej formy. Mała szansa żeby kiedykolwiek został uznany za zbędny rupieć. Kimże jesteśmy więc i kto dał nam prawo aby uczynić z niego masową, chińską produkcje na potrzeby rynku w którym ponad prawdziwym kunsztem i uznaniem dla artysty króluje potrzeba sprzedania i posiadania za wszelką cenę?
    Przywilejem obecnych czasów jest ogromna różnorodność produktów, ich dostępność i zróżnicowanie cen. Każdy klient do tego jeszcze fachowo pokierowany przez projektanta czy architekta jest w stanie znaleźć swój wymarzony produkt w określonym budżecie. W realizowaniu naszych projektów stawiajmy na oryginalność i unikatowe rozwiązania. Czerpmy wiedzę od mistrzów, bądźmy inspiracją w dobrym tego słowa znaczeniu zamiast zbyt rażąco "zainspirujemy się" innymi.