Published on
Z perspektywy pocztówki z jakże każdemu znaną panoramą nowojorskich drapaczy chmur, metropolia sprawia wrażenie strzelistej, betonowej dżungli. Ostre krawędzie, geometryczne bryły, ogrom szkła i metalu odbijającego światło słoneczne narzucają stereotypową wizję miasta. 
Jest to jednak obraz dość powierzchowny i każdy kto miał okazję zapuścić się w ulice i uliczki spacerując poprzez Upper West i East Side, East Village i Brooklyn wie, że istnieje druga twarz tej metropolii, często dużo bardziej przyjazna i mniej onieśmielająca.  
Na tle tych wszystkich najbardziej szablonowych wyobrażeń o Nowym Jorku rzadko kiedy kojarzy się on z miastem, w którym na bardzo szeroką skalę zakrojona jest ochrona zabytków. 
Za zabytkową może być uznana część dzielnicy, ulica, budynek, jego elewacja jak i jego wnętrze. Klienci, którzy decydują się na zakup mieszkania w budynku objętym ochroną ze względu na zabytkowe wnętrze muszą się liczyć z niebywałą biurokracją przy najdrobniejszym remoncie. Miałam przyjemność projektować łazienkę dla pary mieszkającej w takim apartamencie i zanim ekipa remontowa mogła wejść do budynku, minęło kilka dobrych miesięcy oczekiwań na pozwolenie od miasta, po ówczesnym złożeniu pliku wymaganych dokumentów łącznie z detalicznymi planami architektonicznymi całego mieszkania. 
Nie jest więc odosobniony przypadek, kiedy klienci kupujący lub posiadający apartament w budynku pochodzącym z przełomu XIX i XX wieku, przy wyborze stylu, w jakim będą chcieli go utrzymać postawią na styl bardziej tradycyjny. Będzie on dla nich w tym momencie bardziej naturalny i pozostający w zgodzie z otoczeniem. Kojarzony jest on również z ponadczasowością, wygodą i powiedzmy również otwarcie, z przepychem. 
O stylu projektu decyduje również tak zaskakujący element, jak to na jak długo posiadanie owego mieszkania czy domu jest przewidziane. Nowojorczycy kupują mieszkanie według potrzeb na daną chwilę lub według tego, na co w danym momencie mogą sobie pozwolić. W perspektywie mają zawsze rozwój i to w sensie posiadanej rodziny jak i również zawodowy oraz materialny, tak wiec kupno mieszkania zwykle przewidziane jest na okres trzech do pięciu lat, po czym wraca na rynek nieruchomości.
Coś, co zawsze mnie fascynowało i co uważam za pewnego rodzaju zaprzeczenie nacisku, jaki kładziony jest na indywidualność w Nowym Jorku, to oddawanie przez dewelopera mieszkań wykończonych pod klucz.
Przygnębiającą jest myśl, że kilkuset sąsiadów wokół Ciebie ma identyczną kuchnię i łazienkę, tę sama podłogę i te same drzwi. W tym przypadku wybór jakiego będzie dokonywał deweloper nastawiony będzie na materiały wykończeniowe z jak najmniejszą ilością cech charakterystycznych a skrojonych na potrzeby masowego odbiorcy.
Na końcu dnia to jednak wybór kupującego będzie determinował czy zdecyduje się on na kupno nieruchomości gotowej do zamieszkania czy też będzie skłonny zainwestować swój czas w projekt i remont.
Nowojorczycy to ludzie, którzy większość życia spędzają w pracy. Pracują od wczesnych lat młodości często jeszcze będąc w liceum czy na studiach robią coś dorywczego i tak do późnego wieku.  W międzyczasie wyrywają wakacyjne dni. W tym wiecznym kołowrotku nie maja czasu na robienie małych zakupów codziennie ale raczej wybierają kupowanie większych ilości raz w tygodniu. Te zakupy kiedy dotrą już do domu muszą znaleźć swoje miejsce, czy to w lodówce czy szafkach i szafeczkach, które muszą pochłonąć gigantyczne kartony w swoich czeluściach. Mania wielkości i nie mówię tego z sarkazmem, znajduje odzwierciedlenie praktycznie w każdym aspekcie życia, przenosząc się również do domów. 
​W połączeniu z nadmierną konsumpcją prowadzi do punktu, w którym najbardziej przeciętna lodówka to 90 cm szerokości a najczęściej wybierana kuchenka to około 72 cm szerokości. Szafki kuchenne są montowane co do centymetra tak aby wykorzystać każdy skrawek przestrzeni a te wiszące najczęściej sięgają sufitu. 


Przez 10 lat projektowania tylko trzy razy udało mi się spotkać klientów, którzy zdecydowali się na europejskie, jak w tym przypadku nazywają je nowojorczycy rozmiary sprzętów AGD. 
W pierwszym była to klientka z Wielkiej Brytanii, która przeprowadziła się do Nowego Jorku i nabyła niewielkie ale przytulne mieszkanie na Manhattanie. W drugim, cudowna pani adwokat chodząca do pracy ze swoimi dwoma jamnikami w wózku dziecięcym, dla której było jedynie ważne zmieścić na kuchence czajnik. Ostatnim przypadkiem był szalenie sympatyczny projektant, pracujący dla Calvina Kleina, dla którego kolor sprzętu miał znaczenie priorytetowe ponad cokolwiek innego.
Co ciekawe, brytyjska klientka okazała się również należeć do absolutnej mniejszości jeżeli chodzi o sposób instalowania fliz w łazienkach. Kafelki zamontowane na wszystkich ścianach od podłogi do samego sufitu to przypadek marginalny. W większości dominuje schemat wykończenia do samego sufitu tylko części wanny i prysznica a pozostałe ściany wykańczane są do połowy swojej wysokości. Popularnym jest też układ wykończenia do samej góry ścian okalających wannę i jednej z wybranych ścian najczęściej tej, na której jest umywalka i toaleta.
Pomimo, że Amerykanie według od lat przyjętej i ogólnie zaakceptowanej technologii pokrywają swoje ściany płytami gipsowymi, które w akcie uniesienia gniewem można przebić nawet pięścią to jednak do mebli i sprzętów maja podejście bardziej konserwatywne i szukają produktów z solidnego materiału o trwałym wykonaniu.
Dopóki na rynku nie stały się modne kuchnie europejskie, a warto nadmienić, że salon Scavolini został otwarty na Soho dopiero w 2010 roku, to najbardziej znane i sprzedawane masowo były i są szafki wykonane ze sklejki. Drzwi szafek zarówno płaskie jak i zdobione, wykańczane są fornirem z solidnego drewna, zostawiane naturalne lub bejcowane. Szafki malowane wykonane są z płyty MDF . 
Meble kuchenne mają określone przez producenta wymiary ale ponieważ robione są na zamówienie, przy jego składaniu, można je dowolnie zmieniać tak, aby pasowały do projektowanego wnętrza. Stolarze meblowi robiący również kuchnie na zamówienie, zatrudniani są do projektów z wysokiej półki i dla klientów, którzy są chętni zapłacić z nadwyżką za produkt odpowiadający dokładnie ich oczekiwaniom. Na blaty kuchenne nowojorczycy wybierają materiały odporne i praktyczne. Do ich ulubionych należą ciągle kamienie naturalne, szczególnie granit ale bardzo dzielnie czoła stawiają mu blaty z konglomeratów. W ostatnich latach, na popularności zyskały również blaty kwarcytowe. Ponieważ na powierzchni matowej odciski palców są bardziej widoczne zdecydowanie popularniejsze są powierzchnie polerowane.
Nowojorczycy, którzy kochają powierzchnie łatwe do utrzymania czystości, jednocześnie w swojej przekornej naturze upodobali sobie również stal nierdzewną. Jako ukochany materiał wykończeniowy sprzętów AGD cieszy się popularnością od lat 90-tych.
​Nie sposób mówić o amerykańskich kuchniach, nie wspominając o legendarnych lodówkach SubZero. Absolutny mercedes wśród lodówek o unikatowej technologii, która pozwala na dłuższe przechowywanie świeżej żywności. Myślę, że to wiele też mówi o samych ludziach, w których kulturze przyjęła się potrzeba posiadania świętego Graala wśród sprzętów, tak prozaicznie podstawowych jak lodówka, że są w stanie bez mrugnięcia okiem zainwestować około $10,000 w coś co pozwoli im przechować mleko odrobinę dłużej. 


W łazience króluje za to medicine cabinet czyli szafka na lekarstwa, zamontowana nad umywalką, w której najczęściej przechowuje się kosmetyki. Jest raczej rzadkością instalowanie nad umywalką tylko lustra pozbawiając się możliwości ukrycia za nim kilku kremów. Producenci prześcigają się w udogodnieniach instalowanych za lustrzanymi drzwiami i tak można zakupić szafkę z wbudowanym kontaktem do ładowania szczoteczki do zębów, z funkcją, która nie pozwala na osadzanie się pary na lustrze, z wbudowanym światłem nocnym, światłem wewnętrznym lub wejściem USB.
​Jeżeli ktoś faktycznie planuje przechowywać w niej lekarstwa, to dostępna jest również możliwość zabezpieczenia szafki zamkiem, przed ciekawskimi oczami gości.


Oglądając programy o projektowaniu zwykle spotykamy się z jakże nam wszystkim potrzebnym efektem wow i nasza uwaga skupia się na tych ekskluzywnych, wielkich, najwspanialszych najbardziej wyszukanych. Codzienne przestało  być intrygujące. Chcę jednak zadać pytanie czy mogłoby stać się takim jeżeli nie byłoby tej codzienności z własnego podwórka? Czy codzienność która dzieje się tysiące kilometrów od nas ma szanse stać się intrygująca? Czy Kasia i Catherine wybiorą w Ikei ten sam dywan? Czy będzie ich pociągać zupełnie inny wzór podyktowany odmiennym poczuciem estetyki, ukształtowanym przez środowisko, w którym dorastały? 
Na ile globalizacja zunifikuje nasze domostwa a na ile zachowamy stylistyczną odrębność? 
​Jest moją ogromną nadzieją, że na zawsze pozostanie w nas potrzeba posiadania elementów-  -"kotwic", które nigdy nie ulegną zmianie i które zawsze będą wyrazem naszej indywidualnej, estetycznej tożsamości. 


Published on
Image description
Nowojorska Pennsylvania Station to jeden z najbardziej dynamicznych węzłów komunikacyjnych zachodniej półkuli. Każdego dnia obsługuje około 350 000 pasażerów próbujących zdążyć czy to na pociąg odjeżdżający poza granice miasta czy lokalne metro.
Nie jestem zwolennikiem powiedzenia “dałabym sobie rękę uciąć” bo ręce są mi jednak dość potrzebne a żyjemy w czasach, w których o pomyłkę nietrudno ale byłabym skłonna się założyć, że z tych 350 tysięcy, nieważne czy kupujących bilet, czy siedzących już w pociągu czy tych wiszących na poręczy z książką w metrze rzadko kto wie czy też zastanawia się, że Penn Station jak nazywany jest dworzec w skrócie nie zawsze tak wyglądał. 
Kiedy w 1963 roku zapadła decyzja o zburzeniu głównego budynku stacji już wtedy ten akt bezsprzecznego wandalizmu wzbudził wiele kontrowersji. Uważa się, że ta gigantyczna rozbiórka zapoczątkowała narodziny organizacji chroniącej zabytki w Nowym Jorku, dzięki działalności której ocalał miedzy innymi słynny dworzec Grand Central. 
Oryginalny Penn Station został zaprojektowany dzięki współpracy trzech architektów: McKim’a, Mead’a i White’a a prace nad nim ukończono w 1910 roku. Dworzec wraz z halą peronową uznany został za jedno z największych osiągnięć ówczesnej architektury Nowego Jorku oraz arcydzieło stylu Beaux-Arts. 
Image description
Kiedy w 1950 roku spadło zapotrzebowanie na transport kolejowy utrzymanie tak potężnego budynku jakim był ówczesny dworzec przestało być rentowne i zapadła decyzja o jego rozbiórce. 
Biorąc pod uwagę, że jego miejsce zajęła dzisiejsza hala widowiskowa Madison Square Garden to z pewnością znajdą się tacy, którzy wykrzykną hip hip hura. Madison Square Garden pomimo, że świetnie przemyślana w sensie praktycznym to jednak nie jest wyczynem na skalę światowej architektury. Zyskała sobie jednak miano “serca miasta” kiedy w grę wchodzą wszelkiego rodzaju imprezy sportowe, kulturalne czy koncerty muzyczne. Swoją sławę i bezsprzeczny status zawdzięcza więc bardziej funkcji i przeznaczeniu. Ciężko polemizować z takimi argumentami ale nie mogę się jednak przemóc żeby nie zamieszać i nie postawić pytania: czy mamy prawo do burzenia dzieł architektury, które zyskują miano światowych zamiast wykorzystania ich w innym celu?
Nie jest moim zamiarem skupianie się na aspektach historycznych całego przedsięwzięcia czy też na walorach estetycznych. Tak naprawdę interesuje mnie ten jeden aspekt: był Penn Station i go nie ma a w każdym razie nie istnieje już ta część nadziemna, wspaniała ikona architektury . Interesuje mnie również w odniesieniu do innym przykładów, w których działalność ludzka odmieniła bieg wydarzeń i od rozbiórki uchroniono chociażby takie “pamiątki” przeszłości jak linia kolejowa High Line zamieniona na park. 
Image description
Pomimo że dzisiaj potrafimy dostrzec wyraźniej walory ocalania i rewitalizacji to jednak ciągle te zabiegi okupione są walką o świadomość i wymagają ogromnej siły perswazji. Jest to praca u podstaw, która nie przychodzi łatwo i wiąże się z głęboką edukacją i wrażliwością. Zdrowy rozsądek podpowiada branie pod uwagę argumenty związane z walorami ekonomicznymi chociaż w tym temacie też chciałaby zamieszać, bo czy ekonomia powinna zawsze odgrywać czołową rolę? Szczególnie jeżeli chodzi o utracenie części przeszłości, to czy ma pozycję argumentu koronnego? A co jeżeli ta przeszłość wiąże się z naszym poczuciem przynależności? Z świadomością kim jesteśmy i skąd pochodzimy?
Żyjemy w świecie który już nie idzie naprzód tylko pędzi z szybkością światła, telefon kupiony dzisiaj staje się przeżytkiem jutro. Dzieci przychodzą na świat z umiejętnością obsługi tabletu. Pytanie, które powstaje, to nie czy podążamy wystarczająco szybko tylko dokąd my tak pędzimy i co zostawiamy po sobie? Tu zataczamy koło i pytamy, burzyć czy ratować?
Image description
Projekt zagospodarowania linii kolejowej High Line i utworzenia w jej miejsce parku zawieszonego prawie 10 metrów nad ulicami Manhattanu to jeden z tych, do których czuję wyjątkową słabość. Pomimo, że park okupowany jest tak tłumnie przez turystów i miejscowych, że trudno w nim tak naprawdę odpocząć to sama idea, projekt, wykonanie i przeznaczenie ciągle zachwycają. W dużej mierze mój zachwyt na pewno wiąże się z ciągłą wewnętrzną potrzebą łączenia wyjątkowej architektury z naturą i przekonaniem, że podstawą urbanizacji dzisiejszych miast są miejsca, w których można się “schronić” i do których można “uciec”.
Image description
Oryginalna linia kolejowa przebiegała ulicami Zachodniego Manhattanu a dokładniej Dziesiątą i Jedenastą Aleją od dnia jej ukończenia w 1847 roku. Jej głównym zadaniem był transport węgla i żywności, okazało się jednak, że wraz z ekspedycją dóbr pochłania ona ogromne ofiary w ludziach. Przez ilość śmiertelnych wypadków które zdarzały się każdego dnia na torach, Dziesiąta Aleja zyskała miano “Alei śmierci”. Debata mająca na celu zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom miasta rozpoczęła się już w roku 1900, a w 1927 zatwierdzono projekt budowy kolei wzniesionej ponad ulicami. Ostatni pociąg przejechał po torach na wysokości około roku 1980. W tamtym czasie nikt raczej nie zakładał, że budowlę mógłby czekać inny los niż rozbiórka. Wydawała się bezużyteczna. Zaniedbana, metalowa konstrukcja bardziej straszyła niż napawała optymizmem. Szyny porastały gęstą roślinnością a wysokie trawy można było dostrzec obserwując kolej z wyższych punktów miasta.
Jednak los okazał się dla niej łaskawy i przewidział dla niej zupełnie inną przyszłość. W 1999 roku zawiązała się organizacja nonprofit “Friends of the High Line” , która wzięła sobie za cel wzbudzenie świadomości wśród mieszkańców miasta o potrzebie rewitalizacji niszczejącej budowli.
Nie sposób mówić o High Line nie wspominając o inspiracji jaką dla powstałej organizacji była podobna adaptacja a mianowicie utworzona w 1993 roku Promenade Plantee w Paryżu. Promenade Plantee jest parkiem o długości prawie pięciu kilometrów, który powstał w miejsce opuszczonej infrastruktury kolejowej podobnie jak w Nowym Jorku wzniesionej ponad ulicami miasta.
Image description
Wygrana konkursu na projekt parku High Line przypadła w udziale zespołowi, w skład którego weszli architekt krajobrazu James Corner, studio architektoniczne Diller Scofidio + Renfro oraz projektant ogrodów Piet Oudolf. 
​Industrialna konstrukcja i przyroda, która zawładnęła budowlą na długie lata porastając całość jak w apokaliptycznym filmie "Ziemia po ludziach", były inspiracją dla twórców tego magicznego miejsca. High Line sprawia wrażenie uporządkowanego nieładu. Częściowo zachowane szyny jak i roślinność która już się tam świetnie przyjęła przypominają o dzikości miejsca, jednocześnie wprowadzenie takich materiałów jak drewno czy cement podkreślają więź z nowoczesnym charakterem miasta.
Park wpisał się tak mocno w dzielnicę Chelsea, w której się znajduje, że trudno przywołać w pamięci moment kiedy go tam nie było.
High Line powstawał w częściach i od momentu zawiązania się organizacji Friends of the High Line aż do chwili otwarcia jego pierwszego odcinka na odcinku między Gansevoort  a 20tą Ulicą minęło 10 lat. Kolejno w latach 2011 i 2014 otwarto dwa pozostałe fragmenty, tak, że na chwilę obecną park sięga 34ej Ulicy i ma długość ponad dwóch kilometrów. Ukończenie prac nad ostatnim odcinkiem jest przewidziane na wiosnę 2019 roku. Fascynującą częścią tego zamysłu jest fakt, że ramiona High Line nie sięgają tylko dziesięciu metrów ponad głowami przechodniów. Sukces tego projektu sprowokował powstanie całej sieci podobnych zamierzeń, które czekają na swoją realizacje. High Line zainspirował grupę ludzi, która ma pomóc w powstaniu kolejnych, podobnych adaptacji w całych Stanach Zjednoczonych. Na chwilę obecną grupa ta pracuje nad osiemnastoma podobnym projektami.
Swoją własną batalię o zachowanie zabytku stoczyli mieszkańcy miasteczek Poughkeepsie i Highland w stanie Nowy Jork, którzy zawalczyli o most kolejowy łączący oba te miasta po dwóch stronach rzeki Hudson. Zniszczony w pożarze most został zamknięty w 1974 roku. Dzięki ich staraniom w roku 2009 udostępniono go ponownie do użytku publicznego tym razem z przeznaczeniem spacerowym tworząc w dosłownym tłumaczeniu “Chodnik nad rzeką Hudson”.
Okazuje się, że idea rewitalizacji linii kolejowej High Line jest zaraźliwa również poza granicami Ameryki Północnej.
Szwedzkie studio architektoniczne Urban Nouveau przedstawiło nie tak dawno pomysł ratowania sztokholmskiego mostu Gamla Lidingöbron. Pochodzący z 1920 roku most łączący Sztokholm z wyspą Lidingo służy do transportu kolejowego i pieszego. Na rok 2019 przewidziano budowę nowego mostu a stary ma zostać zdemontowany w roku 2022.
Urban Nouveau proponuje zachowanie oryginalnej budowli i zaadoptowanie jej częściowo na mieszkania w dolnej konstrukcji mostu i utworzenie parku w górnej podobnie jak to zostało zrobione z High Line.
Inspirujący zdaje się być argument jakiego używają architekci aby przekonać władze do swojego projektu: według nich stary most posiada pamięć zbiorową, która nie powinna zostać wymazana. Ich plan zmiany przeznaczenia konstrukcji ma na celu tchnięcie nowego życia w budowlę i uczynienia z niej symbolu Sztokholmu.
To chyba najlepsza kwintesencja jaka rodzi się z tego doświadczenia: zmiana przeznaczenia do tej pory bezużytecznej konstrukcji nadaje nie tylko jej nowe życie. To nowe życie dla dzielnicy i miasta. Dla nas samych. To system misternie połączonych naczyń, których czy tego chcemy czy nie jesteśmy nierozerwalną częścią.

Published on
Image description
Jestem przekonana, że na wycieczkę do Nowego Meksyku są dużo lepsze momenty w roku niż koniec listopada, ale ponieważ zwykle robię wszystko pod prąd tak i tym razem nie widziałam przeszkód w wybraniu się na południowy zachód o tej jakże „przytulnej” porze roku. 
Ciekawe jak w takich momentach nasza wyobraźnia opiera się na czystych, zakodowanych w podświadomości obrazach i stereotypach. Z tym Nowym Meksykiem było trochę jak z jeleniem, bo kiedy myślę o rogaczu,  to nie mogę się powstrzymać, żeby nie wyobrazić go sobie na rykowisku i jakoś tak samo w naturalny sposób myśląc o Santa Fe widziałam oczami wyobraźni zalaną słońcem czerwoną skałę i jaszczurkę leniwie wylegującą się na ciepłych cegłach adobe.
No wiec, nie, listopad w Nowym Meksyku tak nie wygląda. Stwierdzenie, że podróże kształcą w moim przypadku jednak nie sprawdza się na pewnych płaszczyznach, bo jak nigdy nie czytam instrukcji obsługi, tak równie rzadko sięgam do przewodników. Na granicy Kolorado z Nowym Meksykiem dogoniła nas burza śnieżna. Wiatr wiał tak silny, że zerwało rejestrację z samochodu. Rano kiedy ustały opady śniegu i wyszło zadziwiająco ostre słońce, krajobraz wyglądał jak po bitwie. W rowie autostrady leżały jak zepchnięte łapą Godzilli poprzewracane wielkie ciężarówki, dodatkowo przysypane zwałami śniegu odgarniętymi przez rozpędzone pługi. Nowy Meksyk przyprószony był śniegiem jak tort posypany cukrem pudrem i spod białego puchu jeszcze ostrzej rysowała się charakterystyczna cegła w kolorze terakoty. 

Zanim osiągnęliśmy cel podróży, na drodze pojawił się znak skrętu do Four Corners. Four Corners co należy przetłumaczyć - Cztery Narożniki - jest nietypowym miejscem na mapie Stanów Zjednoczonych, gdzie pod idealnie prostym kątem zbiegają się granice czterech stanów: Nowego Meksyku, Kolorado, Arizony i Utah. Miejsce jest pustkowiem w dali otoczonym górami, którego centrum wyznacza płyta kamienna z krzyżem przecięcia się czterech granic. Znajdował się tam jeden budynek, a bardziej  domeczek o nijakim wyglądzie. W kompletnie surowym wnętrzu pamiątki sprzedawała wiekowa Indianka. Oprócz niej znajdowało się tam biurko i krzesło, a ogień trzaskający w kominku przypominał, że na tym pustkowiu istnieje życie. Pomimo, surowości wnętrza, chciało się tam zostać. Chciało się rozmawiać z tą niezwykłą kobietą, która opowiadała gdzie zbiera piasek o charakterystycznym zabarwieniu, z którego robi swoje obrazki. Na odwrocie tych pamiątek, miedzy innymi napisała, że turkus oznacza piękno i harmonię. Pomyślałam, że posiadamy naturalną potrzebę powielenia piękna i harmonii lub wręcz usiłujemy wymyślać je na nowo. Komplikujemy coś co nie jest skomplikowane i otacza nas w swojej perfekcyjnej formie.
Czy kiedy Alvar Alto wybitny fiński architekt tworzył swoje dzieła z zastosowaniem idei zatartej granicy miedzy wnętrzem a światem zewnętrznym , to czy to jest właśnie ta idealna harmonia, do której powinniśmy dążyć? Ta architektura, która narzuca budowli scalenie się z otoczeniem i ten element harmonii, kiedy wnętrze rozciąga się poza swoje bariery wydają się być najbardziej naturalną drogą do zaspokojenia potrzeb estetycznych odbiorcy. 
Mało jest przykładów gdzie architektura wpisuje się tak idealnie w krajobraz jak to się dzieje w Santa Fe. Co ciekawe nie dzieje się tak tylko w pojedynczym przypadku, ale to jakby całe miasto jest przedłużeniem otoczenia. Ze względu na jego charakterystyczną zabudowę mówi się, że nie ma takiego drugiego w całych Stanach. 
Ta charakterystyczna zabudowa nie jest jednak zamysłem wybitnego architekta ani przemyślanym konceptem.  To co jednak jest absolutnie przemyślanym przedsięwzięciem to jest jej ochrona. 
To co dzisiaj ludzie potocznie często nazywają stylem Santa Fe wywodzi się z pracy wielu pokoleń i jest efektem  wykorzystywania do wznoszenia domów materiałów pochodzących z najbliższego otoczenia,  a także rodzaju konstrukcji odpowiadającej na warunki klimatyczne.
Podstawowym elementem tego charakterystycznego stylu jest adobe czyli cegła suszona. Zrobiona jest z połączenia gliny, mułu lub iłu z dodatkiem trawy lub słomy. W przeciwieństwie do dobrze nam znanych  tradycyjnych cegieł nie jest wypalana tylko suszona na słońcu. Jej zaletą jest utrzymanie stosunkowo stałej temperatury wewnątrz budynku co sprawdza się szczególnie dobrze w klimacie o dużych dobowych różnicach temperatur.  Aby zabezpieczyć cegłę przed działaniem wody jest ona dodatkowo pokryta tynkiem często pochodzącym z połączenia tych samych materiałów bez użycia słomy czy trawy. 

Na dzisiejszy, unikatowy architektonicznie wygląd Santa Fe składają się setki lat przenikających się wpływów kultury rdzennych Amerykanów i Hiszpańskich kolonizatorów, wysiłek artystów i architektów, którzy dostrzegli potrzebę jego odrodzenia i zachowania co pozwoliło na ustanowienie unikatowej, regionalnej tożsamości. 
Korzenie tej charakterystycznej zabudowy sięgają na długo przed przybyciem Europejczyków, a zapoczątkowali ją Indianie Pueblo wznosząc swoje domostwa przy użyciu wysuszonej na słońcu cegły oraz wyeksponowanych, drewnianych dźwigarów podtrzymujących sufit.  Kiedy w 1540 roku na południowy zachód Ameryki przybyli Hiszpanie, architekturę jaką zastali na tych terenach postanowili zachować i wzbogacić o własne elementy, jak wewnętrzny dziedziniec, portale, czy ganki. 


Styl odrodzenia Pueblo, który dominuje w Santa Fe został rozpowszechniony w latach 1920-1930 i polega na imitacji oryginalnych budynków stylu Pueblo przy użyciu nowoczesnych materiałów.
W 1957 roku uchwalono prawo, które nakazuje aby wszystkie nowo powstałe budowle w centrum miasta były wybudowane w stylu “Starego Santa Fe” który obejmuje styl Pueblo, Hiszpańskie Pueblo, i styl Terytorialny. 
„Nieodzowny”, to słowo, jest wszechobecne w kontekście tego wyjątkowego miasta. Nieodzowny w sensie potrzeby stworzenia unikatowej tożsamości. Nieodzowny w sensie potrzeby zachowania architektury jako nośnika kulturowego. Fenomenalny przykład, kiedy zabytek staje się wymuszonym, obowiązującym stylem i kontynuuje swoje nowe, stare życie.

Published on
Posiadanie mieszkania na własność w Nowym Jorku nigdy nie oznacza, że kiedy chcemy dokonać w nim jakichkolwiek zmian, przeróbek czy remontów to możemy tego dokonać we własnym zakresie, na własną rękę i nie mówiąc nic nikomu. Słowo samowola nie przyjęło się tak dobrze w języku angielskim i prawo budowlane jest zdecydowanie przestrzegane. 
Każdy budynek posiada swój zarząd i wszystkie planowane prace budowlane oprócz malowania muszą uzyskać jego zgodę na wykonanie. Cały proces, począwszy od złożenia wymaganych dokumentów aż po uzyskanie wyczekiwanego zezwolenia to jak wyrywanie zębów. Długie i bolesne.
Image description
Zwykle trafiamy w ręce jakieś Nancy lub Kathy, której nigdy nie widzimy na oczy ponieważ wszystko odbywa się drogą mailową i telefoniczną. Ma to oczywiście dobre strony, szczególnie dla Nancy, której przez telefon nie można się rzucić do gardła lub wyrwać jej wszystkich włosów z głowy. Ktoś wiedział co robi układając system tak aby chronił Nancy bo sytuacji ekstremalnych nie brakuje. Już przy pierwszej rozmowie telefonicznej wiadomo, że Nancy marzyła o byciu aktorką, baletnicą tudzież gwiazdą rocka i praca którą w niewyjaśnionych okolicznościach przyszło jej wykonywać absolutnie nie jest dla niej. Nie żebym posądzała kogokolwiek
o posiadanie pasji do przeglądania kolejnych podań
o przesunięcie toalety ale Nancy jest wyjątkowa i jest
​w stanie wywołać w człowieku najgorsze instynkty.


Image description
Mój rekord oczekiwania na zezwolenie to około roku. Kiedy minęło dziewięć miesięcy i po raz setny miałam okazje szczebiotać z Nancy przez telefon stwierdziłam, że w tym czasie można by już dziecko urodzić. Niestety Nancy nie spodobało się to porównanie i czekałam jeszcze miesiąc.
No cóż poczucie humoru najwidoczniej nie jest wpisane w tę pracę.
Począwszy od podpisanej umowy, w której punkt po punkcie opisane są przepisy obowiązujące w budynku, każdy inwestor musi przedstawić: zakres prac, wymagane rysunki przed i po, depozyt zabezpieczający przed możliwymi zniszczeniami korytarza lub windy, dowód ubezpieczenia od wykonawcy, etc., etc. 
To jest minimum wymagane przy każdym małym projekcie. Wszystkie projekty większego typu jak remont całego mieszkania, relokacja kuchni czy łazienki czy połączenie dwóch mieszkań to już zupełnie inna bajka, w której nadal Nancy jest królową i ma serce z lodu.
Z Nancy będziemy walczyć o to jak długo nasze podanie będzie się bezczynnie przemieszczać po jej biurku i o to wszystko na co nie wyrazi zgody, a władza czyni z ludzi dziwolągów.
Często to właśnie Nancy decyduje o możliwości zamontowania pralki w mieszkaniu i w większości przypadków się na nią nie zgodzi.
Czyżby Nancy była zaczątkiem mechanizmu, w którym pralnia publiczna stała się naturalnym atrybutem każdej ulicy?
Image description
Wszyscy, nawet Ci którzy dopiero co usiedli przed ekranem, oglądając film, w którym pojawi się pralnia publiczna wiedzą, że film najprawdopodobniej kręcony jest w Nowym Jorku lub w jednym z miast Ameryki. To nie dlatego, że większość filmów i tak powstaje w Wielkim Jabłku, ale… właśnie dlaczego? Dlaczego kręcący się bęben tak bardzo kojarzony jest z Ameryką? Nikt się nie głowi czy to może Nicea albo Sycylia, nawet się nie zastanowi. W jakimś sensie jednak winna jest znowu nasza przysłowiowa Nancy.
Pralnie publiczne stały się tak popularne i tak mocno wpisały się w obraz miasta ponieważ ogromna rzesza nowojorczyków nie posiada pralki w domu. W budynkach pochodzących z przed II wojny światowej mieszkania często nie mają wystarczającej mocy zasilania elektrycznego, które pozwoliłoby na jej bezpieczne podłączenie bez pozbawienia się możliwości użycia chociażby suszarki do włosów w trakcie spierania plam. Istnieje również pojęcie strachu przed niedbałym montażem a co za tym idzie możliwość zalania sąsiada lub wywołanie pożaru.
Jest też problem suszarki bębnowej, ogrzewanej gazem lub elektrycznie, która najlepiej jak jest wentylowana na zewnątrz. No tego to już Nancy nie znosi.
Dochodzimy do momentu, w którym trzeba nadmienić że pralka nie funkcjonuje bez suszarki. Kiedy mówimy pralka to dodanie - i suszarka - jest tak oczywiste jak powiedzenie Yin i Yang, jak Tom  i Jerry, jak Bolek i Lolek.
Image description
Pralka i suszarka idą zawsze razem. Nie ma opcji żeby cieszyć się z pralki nie mając gdzie suszyć prania. 
Kultura rajtuzków dyndających na sznurku nad wanną jakoś nie zagościła za oceanem. Nie przyjęły się również suszarki rozłożone na pół sypialni z ochoczo schnącymi ręcznikami.
Ja, dziecko PRL-u, z nutą rozrzewnienia wspominam pończochy muskające czubek mojej głowy kiedy próbowałam się mydlić. Pamiętam również dobrze moją mamę wyskakującą jak akrobata jednym susem na rant wanny żeby rozwiesić pranie. Do dziś nie wiem jak udało się jej zachować równowagę.
​Jej chyba też nie.

​Jeżeli ktokolwiek posiada pralkę to musi też mieć suszarkę.
Kiedy zamieszkałam w Nowym Jorku byłam szczęściarą zajmującą mieszkanie w budynku z pralnią
w piwnicy. To były piękne czasy. Niestety każde moje następne mieszkanie pozbawione było tego
​jakże wyszukanego luksusu.
Image description
Przyszło mi przywyknąć do korzystania z pralni publicznej. Nie wiem czy jestem w mniejszości czy w większości chociaż zakładam to drugie ale nie przywykłam nigdy. W dniu, w którym już naprawdę musiałam zrobić pranie najczęściej lądowałam  w sklepie w celu zakupienia nowej bielizny. Wstyd.
W soboty oblężenie jest takie, że nie rzadko trzeba czekać na pralkę a na suszarkę to już na pewno. Dwie godziny wyrąbane z życiorysu. No dobrze, można czytać ale nie do końca bo jest coś odurzającego w tym szumie, który panuje w pralni i tak naprawdę myśli się tylko o tym żeby już stamtąd wyjść, i nie wracać jak najdłużej. 
Kiedy pierwszy raz stajemy przed pralką w pralni publicznej to zwykle nie możemy się oprzeć myśli kto to używał przed nami. Argumenty, że detergent, i że wysoka temperatura jakoś w owej chwili nie trafiają, i rozglądamy się podejrzanie, oceniając chcąc nie chcąc “współpiorących” (czy takie słowo w ogóle istnieje?). Na styku neuronów przelatują nam najgorsze wizje: egzema, grzybica, łuszczyca  i czego tam jeszcze nie wymyślimy aż wrzucimy pierwsze spodnie i już jakoś leci. 
Siedząc na plastikowych krzesełkach i oczekując z niecierpliwością na koniec tego męczącego procederu możemy obserwować dzieci, które upatrzyły sobie koszyki na kółkach na świeżo wyciągnięte pranie jako wspaniałą  zabawkę. Młodsze włażą do nich całe z butami i piciu a starsze gonią z nimi po całej pralni ku uciesze rodziców.
Pralnia uczy nas, że ręcznik wyjęty z suszarki nadmuchany gorącym powietrzem będzie miał rozmiar spadochronu, a jak trafimy na suwak lub metalową zatrzaskę to nas poparzy. Uczy nas misternie składać pranie żeby się zmieściło do worka i nas nie przygniotło. Uczy nas wrzucenia piłek tenisowych do suszenia puchu w kurtce, szacowania do jakiego rozmiaru pralki będziemy w stanie upchać nasze brudy.Właściwie nic więcej .
Image description
Miałam swoją ulubioną pralnię przy 7 alei. Nie była super czyściutka i starałam się udawać że nie widzę kołtunów turlających się po podłodze przy najmniejszym podmuchu. Była jednak świetnie umiejscowiona  pomiędzy dobrą kawą, sushi i sklepem z magazynami o designie. We wtorki przychodzili do niej bezdomni którym miasto finansowało pranie. Przychodzili z panią, która jak kapitan drużyny stawała w drzwiach i rozdawała wyliczone drobne i proszek. Reakcje na pralki były różne, jedna pani nastawiła swoje pranie włączając w to kurtkę w której przyszła i jak zahipnotyzowana stała przez cały cykl prania przed maszyną obserwując kręcący się bęben. Pan z czupryną lwa włożył najpierw głęboko głowę do pralki, rozejrzał się na wszystkie boki i do góry tak jakby chciał sprawdzić czy nie siedzi w niej jakaś wróżka, która swoimi czarami sprawia, że z maszyny wychodzą czyste rzeczy. Kiedy skończył się cykl wyjął rzeczy i po raz kolejny dał nura do wnętrza.Ludzie przychodzą, spędzają godzinę lub dwie i po złożeniu prania uciekają żeby wrócić po tygodniu. Ktoś w biegu wrzuca swój worek z brudami na wagę żeby pozostawić go do wyprania pracownikom. Pracownik w białych rękawiczkach misternie układa świeżutkie podkoszulki. Ubywa góra zaplamionych spodni i rośnie góra czystych, złożonych w równą kostkę a proces powtarza się bez końca.
Image description
Wbrew temu co mogłoby się wydawać nowojorczycy prowadzą zażartą walkę z miastem o możliwość montowania pralek w swoich mieszkaniach. Pamiętam klientkę która zapragnęła w sypialni posiadać wbudowaną szafę zajmującą całą ścianę. Projekt miał się komponować z resztą już urządzonego mieszkania. Ściana na której miała być montowana szafa sprawiała ciągłe problemy; pękała i puchła aż okazało się że za nią jest pomieszczenie z nielegalnie zainstalowaną pralką i suszarką. Mówią, że potrzeba jest matką wynalazku. Jakiś  “złota rączka” na prośbę klientki wrzucił rurę wentylacyjną od suszarki pomiędzy regipsy ścianki działowej. Idealny przykład kiedy marzenie prania w domu bierze górę nad strachem przed pożarem.

Tylko w jednym z projektów, nad którym miałam przyjemność pracować, pralka z suszarką były umieszczone w łazience. Przeważnie miejscem docelowym jest szafa na tyłach łazienki lub kuchnia. Pralka z suszarką będą też zawsze w jakiś sposób zabudowane. Nigdy nie będą widoczne.
Mechanizm, który uniemożliwił mieszkańcom miasta posiadanie pralek w ich własnych domostwach wykreował miejsce, które stało się tak rozpoznawalne i to wszędzie na świecie, że w moich oczach oprócz żółtej taksówki i niebieskiego kubka na kawę nabrało znaczenia wręcz symbolicznego.
Image description
Czy nowe budownictwo
i ciągła modernizacja
a co za tym idzie coraz więcej pralek i suszarek we własnych mieszkaniach doprowadzą
do sytuacji, w której
ta usługa przestanie być potrzebna? Czy pralnie podzielą los
budek telefonicznych,
kultowej darmowej prasy
jaką był Village Voice
i potwornej kawy z deli na rogu?
Czy nastąpi dzień kiedy mieszkańcy wygrają walkę z zarządami budynków
i pralnie nowojorskie
pozostaną tylko elementem fabuły filmowej?


​Pomimo mojej osobistej niechęci do spędzania czasu w pralni mam nadzieję, że nie, że pozostaną zawsze wpisane w krajobraz miasta.

********** Serdeczne podziękowania dla Natalii Iyudin za nieocenioną pomoc przy zdjęciach publicznej pralni!*****
Published on
Image description
Od momentu kiedy skończyłam studia i zaczęłam pracować jako projektant wnętrz aż po dzień dzisiejszy jestem zwolennikiem teorii, że nasze otoczenie, to jak żyjemy a dokładniej to jak mieszkamy ma ogromny wpływ na nas samych i naszą psychikę. Nie wierzę w projekt który jest tylko ładny, uważam, że rola designu jest dużo głębsza i ma on za zadanie albo stymulować, albo inspirować, albo nakręcać do działania albo relaksować i spowalniać. Musi być dostosowany do indywidualnych potrzeb, tego jak zamierzamy wykorzystać daną przestrzeń i czego od niej oczekujemy. Projektowanie wnętrz to tak naprawdę zamknięte koło, w którym najpierw to my tworzymy otoczenie ale kiedy ono już powstanie i zaczynamy w nim funkcjonować to ta nasza przestrzeń ogranicza nas samych, determinuje jak się po niej poruszamy i jak się w niej czujemy. Im lepiej ją zaprojektujemy tym bardziej schematycznie i intuicyjnie będziemy się w niej przemieszczać . Jeżeli każda rzecz w kuchni będzie miała
swoje łatwo dostępne miejsce to nie bedą się one gromadzić na blacie. Stąd w projektowaniu tyle psychologii i socjologii.
Kiedy pomiędzy tysiącem innych zajęć na studiach doszła mi jeszcze psychologia koloru, stwierdziłam, że to kompletna strata czasu i byłam gotowa myśleć tak dalej gdyby nie własne doświadczenie z sypialnią pomalowaną na czerwono. Powiem tylko tyle, że był to koszmar i błąd, którego już nigdy nie popełnię. Na szczęście doświadczony na własnej skórze. 
Kiedy projektant wnętrz zadaje swojemu klientowi trylion pytań włączając w to ile par butów posiadasz i jak golisz nogi to nie dlatego, że jesteśmy z natury super wścibscy i chcemy wiedzieć wszystko o naszym zleceniodawcy ale dlatego, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie stworzyć udany projekt. Komunikacja, porozumiewanie się, mówienie wprost o swoich potrzebach jest kluczem do stworzenia przestrzeni, w której od pierwszego momentu poczujemy się u siebie.
No właśnie, u siebie. 
Odwiedzając ostatnio wygodny dom rodziców przypomniały mi się mieszkania, w których się wychowałam. Przypomniały mi się dwa pokoje z kuchnią, z których jeden należał do mnie a drugi był połączeniem salonu i sypialni rodziców. W tamtych czasach wydawało się nam to absolutnie normalne a wręcz w porównaniu z innymi przypadkami wielodzietnych rodzin nawet komfortowe, kiedy jednak myślę o tym dzisiaj szczególnie z perspektywy wykonywanego zawodu to pojawia się tylko jedno przekonanie a mianowicie, że większość z nas była notorycznie pozbawiona poczucia prywatności.
Kiedy ktoś przy mnie wspomina, że wtedy było tak fajnie bo żyliśmy "na kupie" to dostaję gęsiej skórki. Nie widzę w tym nic fajnego. Wręcz przeciwnie zastanawia mnie jaki to miało na nas wpływ? Jak bardzo brak możliwości zamknięcia się we własnym pokoju czynił nas bardziej rozdrażnionymi, nie pozwalał na przysłowiowe złapanie oddechu. A może, co za tym idzie wielu z nas nie nauczyło się odpoczywać? Nie nauczyło się szukać i znajdować miejsc, w których możemy pobyć tylko ze sobą?  
Poszerzając teorię wpływu naszych mieszkań na nas samych myślę że żyjemy w świecie a może w kraju, w którym nie doceniamy tego samego wpływu ale w przestrzeni publicznej. 
Nie odkryję przed nikim wielkiej tajemnicy stwierdzając, że żyjemy w ciągłym otoczeniu chaosu, zgiełku, pośpiechu, stresu. Ściśnięci w tłumie komunikacji miejskiej, stojąc w korku na skrzyżowaniu jak często potrzebujemy po prostu uciec i co nasze nowoczesne miasta mają nam wtedy do zaproponowania? 
Mówiąc o miejscach, w które uciekamy chciałam pisać o Storm King Art Center i wspominając to magiczne miejsce byłam coraz bardziej zła, że istnienie takich pereł nie jest powszechne, a wręcz obowiązkowe wszędzie.
Storm King Art Center położone jest niedaleko miasteczka Cornwall i oddalone na północ od Manhattanu o około godzinę jazdy samochodem. W największym skrócie jest to muzeum zorganizowane na otwartej przestrzeni. 
Na powierzchni 200 hektarów zgromadzono jedną z największy kolekcji nowoczesnej rzeźby przeznaczonej do wystawiania na zewnątrz, która rocznie przyciąga około 200 000 odwiedzających. Wśród wystawianych dziel podziwiać można również sztukę naszej Magdaleny Abakanowicz.
Historia założenia muzeum sięga 1960 roku a jego celem jest "kultywowanie związku ludzi ze sztuką i naturą, tworzenie miejsca gdzie odkrywanie pozbawione jest wszelkich limitow."
Właściwie nie wyobrażam sobie celu bardziej zacnego, który odwoływałby się głębiej do naszego humanizmu. 
Wspaniałość tego miejsca polega na tym, że praktycznie przez cały dzień można się włóczyć po trawie w otoczeniu majestatycznych rzeźb, można pożyczyć rower i zwiedzać jeżdżąc wyznaczonymi alejkami, można zrobić piknik. Można też nic nie robić tylko usiąść i patrzeć i być.
Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje, że film ma język uniwersalny, że jesteśmy tym czym jemy- no tutaj sama nie wiem..... Ja wierzę w życie w harmonii z naszym otoczeniem. Wierzę w to, że po przebudzeniu chcemy widzieć kolor, który wprowadza nas w dobry nastrój, wierzę w ławkę otoczoną zielenią, wierzę w architekturę która inspiruje do działania, wierzę w przestrzeń , która daje dobrą energię, wierzę w kuchnię, z której trudno wypędzić gości i stół, od którego nie chce się odchodzić.
Wierzę, że powinniśmy szukać "naszego Storm King" dosłownie i w przenośni, a kiedy znajdziemy to uciekać do niego tak często jak to tylko możliwe bo tak na prawdę to nasz związek ze sztuką i naturą i odkrywanie pozbawione wszelkich limitów to nasz największy przywilej. 

Autor

Karolina Hrabczak Duda