Published on
“ Studiuj naturę, kochaj naturę, bądź blisko natury, ona cię nigdy nie zawiedzie”-
Frank Lloyd Wright.


Gdyby zabrakło autora to powyższy cytat prawdopodobnie kojarzony byłby ze wszystkim tylko nie z architekturą. Można by go dopisać do menu wegańskiej restauracji, biura podróży promującego wycieczki przyrodnicze jak i również z powodzeniem mógłby się znaleźć w czołówce manifestu ruchu slow life.
Przygnębia fakt, że najbardziej pożądane skojarzenie, architektury z naturą wcale nie jest tak oczywiste i bezwarunkowe jak być powinno. Jeżeli jestem w mniejszości nie uważając, że człowiek ma prawo czynić sobie Ziemię poddaną to jednak wytrwam w tej mniejszości do końca i nic nie zmieni mojego przekonania, że jesteśmy tu tylko gośćmi i jako tacy nadużywamy gościnności już od dawna a zmiany przychodzą bardzo powoli. 
Zdarza się, że oglądam program o architekturze, w którym właściciele domu przyznają, że jednym z priorytetów jakim kierowali się w fazie projektowanie to związek domu z naturą. Ich marzeniem było aby projekt wpisywał się w otoczenie a nie zaburzał go i był jak muchomor na zielonej łące. Boleję nad ilością “muchomorów” wokół mnie; w usprawiedliwieniu zrzucam winę na naszą historię i cenę jaką nasza rodzima architektura zapłaciła za wszystkie zawieruchy. W jakimś sensie to nawet fascynujące obserwować historię wyrytą trendami królującymi w naszych domostwach.
Image description
Mówiąc o idealnym mariażu bryły z otoczeniem to chyba nie ma lepszego przykładu niż Fallingwater (ang. wodospad) zaprojektowanym przez Franka Lloyda Wright’a na zamówienie rodziny Kaufmannów.
Ktokolwiek kto będzie miał szczególną przyjemność odwiedzać Nowy Jork raczej na pewno w pewnym momencie swojej wizyty uda się na Piątą Aleję żeby podziwiać muzeum Guggenheima, którego twórcą jest ten sam, największy architekt amerykański. Czy tylko po to aby zobaczyć niepowtarzalną, organiczną bryłę, czy po to aby wejść do środka i podziwiać antresolę w kształcie ślimaka zwieńczoną wyjątkowym świetlikiem, czy też po to aby zobaczyć ekspozycje i przejść przez słynne sale wystawowe, bez względu na cel wizyty, budynek ten na zawsze pozostanie w pamięci i nie pomylimy go z żadnym innym. 
Tym bardziej mogę zaskoczyć donosząc, że to jednak oddalony od Manhattanu o ponad 6 godzin jazdy samochodem Fallingwater jest uznany za największe dzieło Wrighta.
Image description
Dom Kaufmannów położony jest w stanie Pensylwania, około 90 minut jazdy samochodem od miasta Pittsburgh. Nie ma opcji trafienia na niego przez przypadek czy też "po drodze". Do samego centrum dla odwiedzających trzeba dojechać samochodem przez las a od parkingu czeka nas jeszcze dojście przepięknie położoną ścieżką wsród drzew  co nie powinno zająć dłużej niż 15 minut.
Decydując się na jego zwiedzenie w większości przypadków jest to wycieczka zaplanowana właśnie w tym celu z możliwością zobaczenia może jeszcze czegoś przy okazji jak na przykład muzeum Andy Warhola w Pittsburghu ale raczej nigdy odwrotnie. Nie mniej jednak od momentu kiedy dom został udostępniony zwiedzającym w 1964 roku obejrzało go ponad 5 milionów miłośników architektury. Dom zwiedzać można tylko z przewodnikiem w grupach a bilety trzeba zakupić wcześniej przez internet.
Image description
Ponieważ nie należę do ludzi cieszących się porankiem i przysłowie kto rano wstaje temu Pan Bóg daje to zdecydowanie nie moja bajka byłam rozczarowana kiedy jedyne dostępne bilety na dzień, w którym mogliśmy wybrać się do Pensylwanii okazały się być na 8:30 rano. Okazało się jednak, że pozorna niedogodność to najlepsza możliwa opcja i jedyny moment kiedy można zobaczyć dom bez turystów w tle.

To był jeden z tych perfekcyjnych, wiosennych dni. Idealny błękit nieba i jeszcze chłodno o poranku ale jednocześnie wiesz, że dosłownie za chwileczkę promienie słońca wezmą Ziemię w swoje ciepłe objęcia i ogrzeją nas w swojej łaskawości. 
Dom nie uchyla nam ani rąbka swojej tajemnicy dopóki nie pokonamy leśnej ścieżki prowadzącej od centrum turystycznego. Położony w lesie jest zatopiony wśród drzew otoczony  tylko śpiewem  ptaków i szumem nieodłącznej wody, niewidoczny do ostatniego kroku który robimy idąc przez las.
Przed oczami zwiedzających staje nagle, w całej swojej okazałości. W jakimś sensie prawie niepozorny a jednocześnie majestatyczny i onieśmielający.
Ten moment kiedy cała nasza grupa stanęła przed arcydziełem Wrighta i zapanowała cisza, którą można by nazwać nabożną jest niezapomniany. Są takie momentu w życiu, które pozostawiają w nas niezatarty ślad i dla mnie to był właśnie jeden z tych momentów. Nie wiem na ile spotęgowany tym, że jestem projektantem wnętrz; każdy ma swoją indywidualną formę percepcji, niepodważalnie jednak na każdym bez wyjątku to miejsce robi wrażenie. Kiedy staliśmy tak w milczeniu patrząc na obłe charakterystyczne tarasy powoli zalewane słońcem to miało się wrażenie, że otwierają się drzwi do nowego zmysłu, zmysłu postrzegania i czerpania inspiracji.
Image description
Kiedy w 1935 roku  Frank Lloyd Wright został poproszony przez rodzinę Kaufmannów o zaprojektowanie dla nich ich domu weekendowego jego inspiracją stała się otaczająca go natura a dokładniej skała, woda i roślinność. 
Wzburzona woda kaskadowych wodospadów jest motywem przewodnim arcydzieła.
Kaufmanowie zakochani byli w otoczeniu gdzie miał powstać ich dom, wyobrażali sobie jednak że zostanie on usytuowany tak aby z odległości mogli podziwiać ulubione wodospady. Ich architekt postanowił jednak popchnąć swój koncept o krok bliżej inspiracji i osadził budynek wsparty ponad nimi. Sytuując Fallingwater ponad wodospadem Frank Lloyd Wright dał najlepszy wyraz jednemu ze swoich podstawowych przekonań o konieczności pojednania człowieka z naturą.

W dziejach wielkiej architektury powtarza się charakterystyczny wzór. Do stworzenia każdego dzieła potrzebny jest nie tylko geniusz wybitnego architekta ale również otwartość klienta i jego wiara w promowanie nowatorskich idei i rozwiązań. Owocna współpraca pomiędzy klientem a architektem jest możliwa tylko w oparciu o wzajemny szacunek i zaufanie. W tym sensie Frank Lloyd Wright i rodzina Kaufmannów stanowili perfekcyjny tandem.
Projekt Fallingwater powstał w przeciągu kilku godzin oczekiwania na przybycie Edgara Kaufmanna. Tego dnia zapowiedział, że przybędzie do studia aby obserwować postęp prac nad projektem. Nie zdążył prześledzić żadnego etapu bo kiedy przybył na miejsce Frank Lloyd Wright miał już gotowe ręcznie zrobione szkice domu łącznie z nazwą Falingwater widniejąca pod rysunkami planu, perspektywy i sekcji. Te rysunki które były pierwszymi stały się zarazem ostatnimi.
Image description
Wraz ze swoimi niezwykłymi dziełami Frank Lloyd Wright dał nam coś jeszcze, a mianowicie pojęcie architektury organicznej. Trend w architekturze promujący harmonię pomiędzy ludzkimi domostwami a światem naturalnym. 
Jest to koncept w którym otoczenie, budynek oraz jego wewnętrzne wykończenie stają się wspólną, nierozerwalną częścią jednej kompozycji.
Granica pomiędzy światem zewnętrznym a wnętrzem domu zostaje zatarta. W domu nad wodospadem ten efekt został osiągnięty poprzez użycie tych samych kamiennych podłóg przechodzących z pokoju na taras. Narożne okna otwierają się na zewnątrz aby zaburzyć formę pokoju naturalnie kojarzonego
​z " czterema ścianami".
Budowa Fallingwater została ukończona w 1937 roku i tego samego roku zdjęcie jego architekta ukazało się na okładce magazynu Time z rysunkami dzieła w tle.
W roku 1938 Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MOMA) w Nowym Jorku poświęciło Fallingwater dwuletnią, wystawę objazdową. Niedługo pózniej charakterystyczny kształt ukazał się na okładkach magazynu Life i Architectural Forum. Zyskał miano najbardziej rozpoznawalnego domu na świecie. Przychodzi mi na myśl wolne tłumaczenie angielskiego idiomu ale jakże oddające to co zrobił architekt : podbił wyobraźnie świata (capture worlds imagination)
Kiedy Frank Lloyd Wright pracował nad projektem domu nad wodospadem miał 68 lat. Nasuwa się wiele reakcji, z których "wow" jest najbardziej lakoniczną ale i jakże słuszną. Dla mnie to przykład  ludzkiego geniuszu, przesuwania własnych granic i wiara we własne możliwości. 
********Foto Karolina Hrabczak Duda********
Published on
Zanim nastała, jakże niezbędna do życia wydawać by się mogło era telefonii komórkowej i każdy był właścicielem telefonu stacjonarnego, to posiadanie w Nowym Jorku kierunkowego 212 nie oznaczało tylko trzech pierwszych cyfr, ale było wyznacznikiem statusu.  Właściwie, nie, że było, w niektórych kręgach nadal jest. Posiadanie kierunkowego 212 szczególnie dla biznesu oznacza, że jest to szanowana instytucja z korzeniami na Manhattanie. Ciekawe, jak coś tak prostego może świadczyć o poziomie stabilizacji firmy i wzbudzać do niej większe zaufanie. Są prawnicy, przedsiębiorcy, właściciele mniejszych lub większych kompanii, którzy przyznają otwarcie w wywiadach udzielanych na łamach New York Times’a , że wręczenie wizytówki, na której widnieją te trzy magiczne cyfry zapewnia im natychmiastowe zwiększenie zaufania wśród klientów i jest magnesem przyciągającym nowych. Dzisiaj, kiedy miasto już dawno wyczerpało limit nobilitującego 212, można go zakupić przez internet za niecałe 100$. 
Numerowi kierunkowemu 212 został poświęcony cały jeden odcinek popularnego serialu „Seinfeld” z 1998 roku, w którym  Elaine planuje kradzież sławnego numeru. 
W 1997 na rynku perfumiarskim ukazał się zapach marki Carolina Herrera nazwany po prostu 212. Nuty tego zapachu miały przybliżać do Nowego Jorku bez względu na to jak daleko się od niego znajdujemy. Musi być w tym jakaś magia skoro z powodzeniem są sprzedawane po dzień dzisiejszy. Sama nie wiem, jakie to czary, bo gdybym miała przywołać zapachy, które mnie zbliżają do Wielkiego Jabłka to nadawałyby się na wszystko, ale na pewno nie na perfumy….
Nierozerwalnie ze statusem łączony jest również rynek nieruchomości. Agencje nieruchomości to fascynująca sieć zależności. Ich pracownicy opanowali do perfekcji umiejętność dobierania słów i żąglowania nimi z akrobatyczną wręcz zręcznością. Fascynowało mnie zawsze zjawisko, kiedy ludzie dla podkreślenia swojego statusu podpierają się swoim adresem i w zależności od tego co chcą podkreślić i jaki sobie nadać walor zapytani o to gdzie mieszkają taką dadzą odpowiedź. Miasto Nowy Jork administracyjnie dzieli się na pięć dużych dzielnic, a każda z nich na mniejsze dzielnice, między którymi istnieją jednak dysproporcje. Tak, więc na pytanie - gdzie mieszkasz? odpowiedź - na Manhattanie, często nie jest wystarczająca. W salonie, w którym pracowałam bardzo szybko można było ocenić czy ktoś traktuje swój adres jak jeszcze jedną metkę na garniturze czy ma do tego dystans. Tak więc ktoś mieszkający na Brooklynie w jednej z modniejszych i droższych dzielnic zawsze wymieni ją z nazwy, zapytany o adres. Powie, Brooklyn Heights, Dumbo, albo Williamsburg a nie tylko Brooklyn. Miałam klientkę, która podkreślała, że nie dość, że mieszka na Brooklyn Heights, to zaraz przy samej promenadzie i to od dawna. Rozbroił mnie jednak fakt, że sporo mieszkańców Manhattanu posługuje się nie tylko nazwami dzielnic czy ulic jako symbolami osiągniętego sukcesu ale również nazwami budynków. Jest to również często powiedziane w sposób który jednocześnie narzuca tę wiedzę jako coś absolutnie naturalnego i jeżeli nie wiesz,  że Beresford to luksusowy apartamentowiec przy Central Parku to możesz się spodziewać przewrócenia oczami. Myślę o tym, kiedy w tak zwanym czasie wolnym z kubkiem pachnącej kawy bawię się pilotem i trafiam na  program “Transakcje za miliony -Nowy Jork”. Trzech przystojnych agentów w nienagannych garniturach, dla zdobycia klienta czy to sprzedającego czy kupującego są w stanie zrobić właściwie wszystko. Oczami wyobraźni widzę ich jako trzy wygłodniałe rekiny kąsające się po bokach i gotowe odgryźć głowę każdemu kto stanie im na drodze. Oglądam wymuskane rezydencje, bo trudno nazwać je mieszkaniami, gdzie rachityczny chihuahua leży na brokatowej poduszce w pełnym słońcu wpadającym przez taflę szkła sięgającą od podłogi do sufitu. Pomyślałam, jak łatwo jest kształtować wyobrażenie o mieście na podstawie reality show. Oglądając taki program można by pomyśleć, że jest to istne eldorado i jak to w ogóle jest możliwe, że cały świat jeszcze się tam nie przeniósł i tak nie mieszka? 
​Kiedy jako dziecko wyobrażałam sobie to miasto to była to wizja oczywiście idealistyczna. Wszystko miało być bardzo piękne i schludne i na wysokim poziomie. Bez zepsutych klamek, dziur w drzwiach, podrapanego tynku i odpadających kafelek. Obalając dość brutalnie mit owego wyżej wymienionego programu,  to faktem jest, że taki świat oczywiście istnieje, ale istnieje też druga bardziej przyziemna twarz rynku nieruchomości. Miejsce dla tych wszystkich, których chihuahua nie sypia na złotych piernatach. Istnieją kamienice ze schodami tak nierównymi, że mieszkańcy powinni się ubezpieczać od wypadku chodząc po nich tam i z powrotem, nie wspominając o wnoszeniu zakupów. W swojej pracy widziałam mieszkania tak nadgryzione zębem czasu i pozbawione inwestycji latami, że zawsze moja pierwsza myśl po otwarciu drzwi była jednakowa: jak ktoś chciałby to wynająć? Ano, niestety chciałby, wbrew temu co mogłoby się wydawać, na Manhattanie zawsze znajdzie się lokator chętny na nawet najgorszą dziurę.

Właściciele nieruchomości nierzadko decydują się na inwestycje dopiero wtedy, kiedy mieszkanie staje się niebezpieczne. Jeżeli puszkę elektryczną przykrywa tylko połowa włącznika a za nim widać stare jak cały Nowy Jork druty to jest to dobry powód. Lepiej też żeby drzwiczki w szafce kuchennej nie spadły nikomu na głowę i myszy nie wchodziły z piwnicy do mieszkania. Karaluchy rozmiaru dziecięcego resoraka wychodzące przez odpływ kuchenny są dozwolone i u nikogo nie wzbudzają złych emocji. 
Według mojego znajomego agenta nieruchomości rynkiem wynajmu rządzą właściciele mieszkań a nie najemcy i jeżeli cena za wynajem będzie odpowiednia do budżetu lokatora to przymknie oko na wszystko. Czasami to wszystko jest tak zdumiewające, że na chwilę można zapomnieć, że jest się w stolicy świata. Ci sami właściciele mieszkań, którzy zwykle nie maja zamiaru szarpnąć się na wydatek poprawy wyglądu ich przybytku, będą często, choć nie zawsze, wymagać od najemcy dochodu przewyższającego miesięczny czynsz 40 razy. Tak więc, jeżeli będziemy chcieli wynająć jakiś przybytek za 1500$ miesięcznie, to pewnie będzie to mała kawalerka, a nasz roczny dochód nie może być mniejszy niż 60,000$ przed podatkiem. To co się waży w takich momentach to słowa „dużo” i „mało”. Zawsze mnie to interesowało co w takim mieście oznacza mało i dużo. Według mojego kolegi wszystko oczywiście zależy od rejonu, w którym chcemy zamieszkać, ale żeby uogólnić i przytoczyć jakąkolwiek liczbę to nieruchomości położone poniżej takich dzielnic Manhattanu jak Upper West Side i Upper East Side z ceną poniżej 2,500$ miesięcznie są uważane za super tanie a od 7,000$ za drogie. To, co winduje obecne ceny wynajmu mieszkań to małe zainteresowanie kupnem. Wynajem w stosunku do kupna jest dla większości ciągle bardziej opłacalny i przystępny.

Z własnych obserwacji zawsze fascynował mnie fakt, że nowojorczycy jednocześnie będąc tak wymagający, pod innymi względami tak często obniżają poprzeczkę i idą na tyle kompromisów związanych z miejscem zamieszkania. Na końcu dnia, sprowadza się to do tego, że wszyscy za wszelka cenę chcą być w centrum. Chcą zapłacić jak najniższy czynsz za adres, który da im prestiż nawet jeżeli wynajęta dziurka będzie poniżej ich standardów. 
Utarło się powiedzenie, Nowy Jork miasto kontrastów. Nie wiem dlaczego akurat Nowy Jork zyskał sobie to miano. W większym lub mniejszym stopniu kontrasty są wszędzie. Faktem jest, że niektóre  nowojorskie mieszkania można by zmieścić w niejednej pewnie garderobie wypchanej po brzegi futrami w bogatych rezydencjach i te skrajności mogą razić. Byłoby jednak utopią, mieć do kogokolwiek o to pretensje, co nie zmienia faktu, że moim pragnieniem jest, aby wszyscy mogli żyć w godnych warunkach, ciekawie zaprojektowanych i przyzwoicie wykonanych mieszkaniach.
*******Ogromne podziękowania należą się Carlosowi Simoes z agencji nieruchomości Modern Spaces w Nowym Jorku za czas jaki poświęcił opowiadając na wszystkie moje pytania. 
Wszystkie zdjęcia pochodzą z własnej kolekcji i przedstawiają autentyczne mieszkania na Manhattanie********

Published on
Nawet dla ludzi najbardziej zakochanych w mieście w którym przyszło im żyć, wizja weekendowej wycieczki poza jego granice jest nader kusząca. Nie inaczej jest ze mną; tym głośniej więc krzyczałam hip hip hura kiedy przyjaciółka zaproponowała odwiedziny w jej domu w Berkshires w stanie Massachusetts. Wizja wspólnego weekendu z cudowną osobą, w pięknym miejscu w scenerii złotej jesieni z pysznym jedzeniem i rozpalonym kominkiem już brzmi jakby Święty Piotr uchylił bram raju, ale ja pokonując kilometry autostradą miałam jedną tłukącą się z tyłu głowy myśl: The Clark, The Clark, The Clark…………I pomimo, że mowa o jednej z najbardziej szacownych na świecie instytucji poświęconych sztuce, edukacji i konserwacji dzieł to jednak tym razem miało to dla mnie znikome znaczenie. Jedyny powód dla którego musiałam zobaczyć The Clark to Tadao Ando, architekt który w 2003 roku zakończył prace nad projektem rozbudowy Instytutu.
Image description
Dla kogoś, kto postrzega design jako nośnik posiadający siłę do zmieniania świata i ludzi, sposobność dotknięcia budowli stworzonej rękami ukochanego mistrza to jak pielgrzymka dla wiernych.
Możliwość stanięcia przed perfekcyjnym monolitem budowli, styczność z cementem nagrzanym słońcem przenosi w inny wymiar i hipnotyczny stan umysłu. 
​Jeżeli kiedykolwiek zdarzy się Wam dojrzeć kogoś kto w stanie błogiego uniesienia przesuwa ręką  po ścianie budynku, wącha drewno elewacji  lub głaszcze cement to najpewniej nie jest to osoba, która straciła rozum lub chce spróbować  jak smakuje beton, ale mogę to być ja lub ktoś do mnie podobny dla kogo uwielbienie architektury jest bezwzględne. 
Jednym z pierwszych projektów, o którego wykonanie poproszono nas na studiach był projekt łazienki. Najwspanialszą częścią projektu był absolutny brak ograniczeń. Mogliśmy sami wybrać klienta, formę, miejsce, praktycznie wszystko. Ograniczała nas tylko wyobraźnia. Jeżeli może być  ona dla kogoś jakimkolwiek ograniczeniem.
Twoja łazienka była cała z betonu. Nie z jakiś tam płytek 60x60. Z czystego, lanego betonu. Betonowe były również umywalka i toaleta. Teraz jak wspominam to co wymyśliłam to dziwię się, że nie zostałam zatrudniona przez służby więzienne……projekt miałby szansę wejść do masowej produkcji systemu penitencjarnego.
Mniej więcej jednak w tym czasie robiąc rozeznanie tematu trafiłam na zdjęcie The Church of Light (z.ang. Kościół Światła) zaprojektowanego przez Tadao Ando. To było jak uderzenia pioruna. Miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy wcześniej nie myślałam o architekturze w ten sposób. Nie wiedziałam, że może istnieć bryła tak oszczędna w formie, tak wyniosła, tak zimna i kanciasta, a jednoczenie tak perfekcyjnie wpisana w krajobraz. Tworząca z nim absolutnie spójną harmonię. Przyciągająca takim magnetyzmem, że chciało się wejść do zdjęcia i nie wychodzić. Zostać w tych ścianach i pozwolić się ponieść metafizyce otoczenia. 
Image description
Tadao Ando zanim został światowej sławy architektem
i zanim w 1995 roku otrzymał najważniejsze w dziedzinie architektury wyróżnienie czyli nagrodę Pritzkera był bokserem. Nie twierdzę, że jest to droga dla każdego bo nie jest, ale Ando nie wierzył również w edukacje, a może ściślej w zajmowanie szkolnej ławy i kucie na pamięć. Jest samoukiem i wierzy w zdobywanie wiedzy poprzez absorbowanie i doświadczanie otaczającego nas świata.
W Osace, w której się urodził nauczył się sztuki stolarskiej od miejscowych cieśli. W wieku 15 lat kupił w antykwariacie książkę z projektami Le Corbusier i przerysował je taką ilość razy przez kalkę że książka zrobiła się czarna. Jak sam mówi, to mniej więcej w tym czasie zainteresował się architekturą,
a ja mówię, chwała mu za to. Jego miłość do idola
w późniejszych latach przybrała również  formę humorystyczną kiedy nazwał swojego psa
​Le Corbusier . Mądre zwierzę, które spędzało czas ze swoim Panem w studio podobno potrafiło odróżnić dobrego klienta od złego.
Ando nie często projektuje poza Japonią tym bardziej odwiedzenie The Clark było jakoby musem.
Instytut Sztuki The Clark od 1955 roku kiedy został otwarty pełni podwójną funkcję, muzeum jak
i centrum wyższej edukacji. Jest ceniony na świecie za jakość wystawianych dzieł, intymność galerii
​ale również za otaczające go naturalne środowisko którego piękno odbiera mowę.
Kiedy plan rozbudowy instytutu został zatwierdzony w 2001 roku wybór Ando na głównego architekta, który  jak mało kto potrafi stworzyć jedność pomiędzy światem zewnętrznym i wewnętrznym wydawał się jedyną słuszną drogą. 
Image description
Budynki zaprojektowane przez Ando charakteryzują się wyjątkową przynależnością do miejsca, w którym się znajdują, co pokrywa się idealnie z filozofią instytutu i tego czym jest dla najbliższej społeczności, świata i przyszłych pokoleń.
The Clark jest projektem, w którym udało się perfekcyjnie połączyć Zachodniego ducha modernizmu z tradycyjną japońską ideą powoli otwierającej się panoramy. Perspektywa początkowo ukryta przed naszym wzrokiem stopniowo rozwija się poprzez celowo umieszczone otwory
i przeniesione osie.
W tym miejscu czuję się również bardzo mocno jeszcze jedną ideę zaczerpniętą z kultury Wschodu
​ a mianowicie jedność z ziemią. 

Powstaje pytanie czy wolno nam projektować w jakikolwiek inny sposób?

Ando stworzył bryłę opartą na szkle, jego ukochanym cemencie i kamieniu. Granit, którego używał  po raz pierwszy, nawiązuje do wcześniejszych, istniejących budynków na terenie Instytutu i zmienia kolory w zależności od warunków atmosferycznych.
Architekt, jak sam mówi chciał aby odwiedzający mieli świadomość zmian jakie zachodzą w otoczeniu wraz ze zmianami pór roku. Co było dla niego równie niezmiernie ważne, to żeby we wnętrzach “sztuka przemawiała sama za siebie a zwiedzający mogli jej doświadczać na swój sposób” 
Wyzwanie jakie stało przed wszystkimi zaangażowanymi w ten projekt to nie tylko zharmonizowanie dobudowy z otaczającą naturą ale również z owymi wcześniejszymi obiektami, z których jedna reprezentująca styl neoklasyczny wykończona białym marmurem  “ożeniona” został w 1970 roku z budynkiem reprezentującym brutalizm. 
​Ando wierzył, że dodanie elementu wodnego tak często stosowanego przez niego w innych projektach ujednolici cały kompleks.
Dziś, kiedy po krótkiej wspinaczce wdrapiemy się na pobliskie wzgórze i spojrzymy na obiekt z wysokości obejmując go całego wzrokiem, to trzy stopniowa lustrzana sadzawka o powierzchni prawie czterdziestu arów będzie niepodważalnym, unikatowym spoiwem łączącym wszystkie elementy. 
W jego wypowiedziach na temat projektu jedna szczególnie wyryła mi się w pamięci: 
​“ Życzyłbym sobie stworzyć miejsce, które zmotywuje jego odwiedzających i artystów do uwolnienia własnego umysłu i do bycia kreatywnym”.
Jaka musi tkwić siła w talencie człowieka jeżeli poprzez przestrzeń jest w stanie wpłynąć na odbiorców tak, że sami sięgają po notatnik, po aparat fotograficzny, tomik poezji, album ze sztuką?
​Potrafi przenieść nas w inny wymiar świadomości. Bryła staje się nie miejscem medytacji ale sama
staje się medytacją.
Zaprojektowane przez Ando Centrum dla Zwiedzających składa się z dwóch pawilonów zbudowanych z cementu i szkła i połączonych długą galerią. “ To jak łabędź z rozpostartymi skrzydłami” mówi autor.
Myślę, że dla nas projektantów wnętrz, chociaż czasami trudno nam jest się do tego przyznać  ta wielka architektura ma dwa znaczące aspekty. 
Po pierwsze jest niewyczerpywalnym źródłem inspiracji , a po drugie uczy nas szacunku do harmonii pomiędzy tym co wewnątrz i tym co na zewnątrz.
Zrozumienie bryły zewnętrznej pozwala na odniesienie sukcesu wewnątrz, a zgodność  pomiędzy jednym i drugim jest kunsztem. Ignorancją byłoby myśleć, że cementowe płytki dostępne teraz w każdym salonie to wymysł producenta z Hiszpanii, że ich połączenie z drewnem to oryginalny pomysł jakiegoś inwestora, że kanciasty kran to trend. Trendy nie biorą się znikąd, powstają poprzez czerpanie wzorców od mistrzów. Ich umiłowania do materiału i formy.
Oddanie Tadao Ando dla materiału jakim jest cement stało się częścią jego architektonicznego wizerunku, motto jednak, którym się kieruje w odniesieniu do cementu mogłoby, a wręcz powinno się stać mantrą dla wszystkich nas związanych z projektowaniem:
“ używać materiału który jest tak wszechobecny, który jest wszędzie ale tworzyć z niego coś czego nikt inny stworzyć nie może”.
******Foto Karolina Hrabczak Duda*******
Published on
Jest temat, który od dawna kłuje mnie w bok. Dodatkowo sprowokowana wpisem na popularnym facebookowym portalu postanowiłam wylać swój żal, który czuję za każdym razem kiedy widzę podrobione meble, skopiowane lampy, ukradzione pomysły.
Jak cienka jest linia pomiędzy inspiracją a jawnym "zerżnięciem" czyjejś pracy- bo nie da się inaczej tego ująć?
Czy naprawdę jest ogromna różnica pomiędzy wtargnięciem pod osłoną nocy z pończochą na głowie i wyniesienie tylnymi drzwiami na przykład szezlonga Corbusier a wyprodukowaniem skopiowanej wersji w Chinach i sprzedawaniem jej za śmieszną cenę nie oddającą nawet w jednym procencie geniuszu sławnego architekta?
Czy kradzież jest czarno biała czy posiada wszystkie odcienie szarości?
Argumentując proceder ceną daliśmy społeczne pozwolenie na nakręcającą się spiralę, w której klienci kupują podróbki nie mając często świadomości co kupują, a dodatkowo markowe salony oferują im te cuda jako wyjątkową okazję. 
Dzisiejszy rynek artykułów służących do wykończenia wnętrz to właściwie istny labirynt możliwości. Śledzenie każdego jednego produktu i dochodzenie czy na pewno jest oryginalny byłoby wręcz niewykonalne.  Mój żal jest więc głownie skierowany do wszystkich tych, którzy bez mrugnięcia okiem i z pełna świadomością dopuszczają się produkowania kopii i dla czystego zysku wymazują autora z pamięci.
Okazuje się, że łatwiej i taniej jest pojechać na targi do, na przykład Hiszpanii, pstryknąć kilka zdjęć wybranej kafelki  po czym odtworzyć tegoroczny hit, niż zatrudnić rodzimego projektanta do stworzenia unikatowej kolekcji.
Dlaczego prawa autorskie przestrzegane w innych kreatywnych zawodach są tak okrutnie łamane w projektowaniu mebli, oświetlenia i wnętrz? Nie przypominam sobie takiej sytuacji żeby ktokolwiek wykonywał publicznie utwór Beatles'ów, zmieniał w nim jedno słowo nazywając go wtedy inspirowanym sławną grupa i miał na tym czysty zysk, chociaż może Paul McCartney uznał by to za szczyt ekonomicznego sukcesu.

,Jeżeli prestiżowy salon z meblami i oświetleniem na jednym końcu swojej ekspozycji wystawia lampę znanego, światowego producenta a na jego drugim końcu jej chińską, plastikową koleżankę różniącą się jakimś nieznacznym detalem z ceną kilka razy niższą to walka o prawa autorskie właściwie jest jak waleniem głową w mur. Ci, którzy powinni czuć się odpowiedzialni za kształtowanie świadomości publicznej są przodownikami w obchodzeniu prawa.
Każdego kto planuje udać się do stolarza czy jakiegokolwiek innego wykonawcy w celu odtworzenia mebla ze zdjęcia, albumu, magazynu etc, etc. bardzo proszę aby wcześniej rozsiadł się wygodnie przed czystą kartką papieru, wziął ołówek w swoją dłoń i zaprojektował krzesło.
Czy można wyliczyć ile godzin nam zajmie ta jakby można przypuszczać rozrywkowa czynność? Bo czymże jest w takim razie posiadanie unikatowego pomysłu, dobranie odpowiedniego materiału, wiedza o ergonomii, wygodzie i spełnieniu funkcji, która będzie nam niezbędna? Jeżeli tak łatwe i pozbawione skrupułów stało się podkradanie cudzych ideii to świadczy tylko o tym jakim ignorantctwem cechuje się kopiujący i jak małym szacunkiem darzy twórcę i cały czas, wiedzę i kreatywność jaką musiał on włożyć w stworzenie  swojego dzieła.
Projekt sofy LC3 Grand Confort Le Corbusier pochodzi z 1928 roku. Od tamtego czasu minęło 90 lat a model nadal jest dostępny w sprzedaży i nadal cieszy indywidualnych nabywców, prestiżowe kancelarie adwokackie, lobby drogich apartamentowców. Symbol nowoczesnej architektury, absolutnie ponadczasowy w prostocie swojej formy. Mała szansa żeby kiedykolwiek został uznany za zbędny rupieć. Kimże jesteśmy więc i kto dał nam prawo aby uczynić z niego masową, chińską produkcje na potrzeby rynku w którym ponad prawdziwym kunsztem i uznaniem dla artysty króluje potrzeba sprzedania i posiadania za wszelką cenę?
Przywilejem obecnych czasów jest ogromna różnorodność produktów, ich dostępność i zróżnicowanie cen. Każdy klient do tego jeszcze fachowo pokierowany przez projektanta czy architekta jest w stanie znaleźć swój wymarzony produkt w określonym budżecie. W realizowaniu naszych projektów stawiajmy na oryginalność i unikatowe rozwiązania. Czerpmy wiedzę od mistrzów, bądźmy inspiracją w dobrym tego słowa znaczeniu zamiast zbyt rażąco "zainspirujemy się" innymi.
Published on
W pewne znudzone popołudnie trzymając w jednej ręce kieliszek z czerwonym winem a w drugiej pilota i próbując zdecydować pomiędzy łososiem Jamie Oliver'a a serialem kryminalnym trafiłam na fantastyczny program o architekturze, a ściślej o budowie domu w Australii.
Zaintrygowana inwestorem, który z obsesyjną dokładnością opracowywał projekt własnej kuchni postanowiłam pozostać przy tym wyborze i obejrzeć do końca. 
Image description
Właściciel skradł moje serce całkowicie kiedy z rozbrajającą szczerością przyznał, że zdał sobie sprawę ze swojej wyjątkowej precyzji kiedy zmierzył miarką chleb, upewniając się w ten sposób, że szafka specjalnie zaprojektowana do jego przechowywania jest w sam raz.
Przyznaję, że projektując w Nowym Jorku wiele razy byłam w dość nazwijmy to niecodziennych sytuacjach jednak dziękuję niebiosom, że nie musiałam nigdy sprawdzać rozmiarów pieczywa.
Fakt, miałam klientkę która była tak zestresowana czy nowa kuchnia pomieści cały jej porcelanowy dobytek, że nie miałam wyjścia i spędziłam z nią cały wieczór upewniając się, że wszystko znajdzie jednak swoje przeznaczenie i nie braknie szafek i nie będą za niskie ani za wysokie etc, etc.
Każdy garnek i każdy talerz miały swoje z góry wybrane położenie, i każdy przeszedł przez moje ręce zanim zostało ono zaplanowane.
Tylko raz i mówię to z ogromną ulgą doświadczyłam pracy z klientem, który wziął sobie za cel przewodni wykorzystanie każdego milimetra wolnej przestrzeni w swojej nowej kuchni. Kiedy doszliśmy do etapu projektowania szafek w których mogły się zmieścić tylko wykałaczki poddałam się bez walki. Okazuje się, że horror vacui może zniszczyć nawet najlepiej z pozoru funkcjonującą relację.
Większość moich klientów, z którymi miałam przyjemność współpracować nad projektem kuchni można podzielić na tych kierujących się tylko i wyłącznie walorami estetycznymi i takich, dla których rozwiązania praktyczne będą zdecydowanie na pierwszym planie z estetyką podążającą krok za.
Praca z tymi drugimi oczywiście z małymi wyjątkami jest bardziej satysfakcjonująca. Pozornie wydaje się, że będzie to większe wyzwanie ale najczęściej okazuje się, że ta grupa to klienci, którzy znają siebie i swoje nawyki bardzo dobrze a co za tym idzie wiedzą czego oczekują i jak te oczekiwania spełnić. Okazują się być bardziej zdecydowani i łatwiej podejmują decyzje. 
Każdemu jednak, bez wyjątku powtarzam zawsze to samo:
- zabudowa kuchenna to nie szafka z Ikeii, której łatwo się pozbyć bo przestała pasować, tak więc wszystkie decyzje muszą być przemyślane 
- z projektem kuchni nie należy się spieszyć, musimy być go absolutnie pewni. Jeżeli czujemy, że coś nie działa to lepiej się zatrzymać na etapie rysunku niż odpuścić bo ekipa remontowa puka do drzwi, inaczej zawsze będziemy tych decyzji żałować
- już od dawna kuchnia funkcjonuje w naszych domach jako centrum życia rodzinnego i towarzyskiego tak więc każdy jej projekt musi być skrojony na indywidualne potrzeby. To co podoba się nam u naszych sąsiadów może nigdy nie znaleźć zastosowania w naszym codziennym życiu, a wręcz może stać się jego zmorą
- nie zmuszajmy się do ślepego podążania za trendami, jeżeli nie znosimy granitu to nie pokochamy go tylko dlatego że wyglądał super na zdjęciu w czasopiśmie. Optujmy za materiałami które sprawią nam przyjemność
- jeżeli jesteśmy pedantami to nie wybierajmy powierzchni, które wymagają wiecznego biegania ze szmatką żeby utrzymać je w idealnym stanie tylko takie, które ułatwią nam ich czyszczenie
Decyzje, które będziemy podejmować przy projektowaniu kuchni rzadziej świadczą o naszych wyborach estetycznych a częściej ukazują nasze prawdziwe cechy charakteru, to jak żyjemy, bawimy się, pracujemy. Czy kiedy goście siedzą przy stole, z którego widać naczynia piętrzące się w zlewie to gniecie nas poczucie wstydu czy satysfakcji, że widzą ile pracy zostało włożone w przygotowanie uczty? Co za tym idzie, to pytanie czy kuchnia otwarta czy odizolowana i czy na pewno wszyscy są świadomi konsekwencji takiego rozwiązania, czy jednak wygrywa moda?
 Ze wszystkich projektowanych przestrzeni, w tworzeniu kuchni jest najwięcej psychologii i najwięcej ten proces powie nam o nas samych i naszych preferencjach.
Published on
Przy Trzeciej Alei pomiędzy 58 i 59 ulicą mieści się budynek na pierwszy rzut oka dość niepozorny, posiłkujący się prestiżem bliskiego sąsiedztwa domu handlowego Bloomingdales. 
Większość przechodniów mijających charakterystyczną mozaikę przed wejściem oraz złoty uchwyt na drzwiach złożony z dwóch liter D odwróconych do siebie nie ma świadomości, że właśnie przeszli obok niepodważalnej mekki dla wszystkich projektantów w Nowym Jorku i nie tylko.


Image description
Te dwie litery D jakby podpierające się
plecami to logo tak zwanego w skrócie
“D & D Building” za czym stoi pełna nazwa
​Decoration And Design Building. 
Na osiemnastu piętrach,
​do których dostęp ułatwia
10 wind, zawsze za powolnych, mieści się ponad
130 salonów wystawowych reprezentujących ponad
trzy tysiące producentów tkanin, tapet, mebli,
dywanów, oświetlenia,
oraz wszelkiego rodzaju dodatków począwszy od złotego lwa
a kończąc na diamentowej kuleczce do karnisza okiennego.




Historia owej zacnej instytucji sięga 50 lat wstecz i szczyci się byciem “zarezerwowanej” dla tak zwanej “trade” czyli ludzi z branży projektowej.
Image description
Każdy projektant chcą znaleźć szukany przez siebie materiał zwróci się pod wyżej wymieniony adres i z góry można założyć, że nie wyjdzie z pustymi rękami. Dla nas ludzi kochających piękne rzeczy ten świat jest tak zaczarowany jak sklep z czekoladą dla prawdziwego łasucha.
Każdy salon ma swój charakter, w jednym, maleńkim będą tylko tkaniny, inne będą zajmować pół piętra i asortyment obejmie też meble, jeszcze inne będą zarezerwowane tylko dla tapet.
Po kilku lub kilkunastu odwiedzinach zwykle mamy już swoje ulubione miejsca i pamiętamy, które są bardziej tradycyjne, a które bardziej nowoczesne.
Z reguły większość projektantów zacznie od ekspozycji Kravet i to nie tylko ze względu na przystępność cen i ogrom asortymentu ale głównie przez zakątek z kawą.
Dłużej niż z mapą całego budynku przyjdzie nam się oswoić z obsługą salonów. Ogólnie panujący snobizm tego miejsca narzuca pewnego rodzaju dystans i tak jakby nie pozwala poczuć się do końca swobodnie.
Nie rzadko będąc w środku czułam się jak w reklamie Ralpha Laurena,zamrożonym kadrze rozkładówki Vogue’a z lat 80-tych. Wydaje się, że panie z obsługi ożywiają się tylko kiedy wchodzi ktoś znany lub już im znajomy od lat i zawsze wtedy kiedy pada duże zamówienie.
Image description
Do D&D Building profesorowie z wydziału architektury wnętrz lub pokrewnych, wysyłają swoich studentów już od pierwszego roku studiów. Upokorzenie jakiego doznawaliśmy odwiedzając kolejne salony było przygniatające, dlatego najczęściej chodziliśmy tam parami. Naszym zadaniem było zdobyć odpowiednie próbki tkanin do fikcyjnych projektów wymyślonych przez nauczycieli. Wytrawne oko doświadczonego w handlu jak mało kto personelu zawsze odróżniło studenta od profesjonalisty. Jeżeli udawało się nam trafić na wpół podniesiony wzrok sprzedawcy i burknięcie ze wskazaniem pudła ze skrawkami, które inaczej poszłyby do śmieci, to był to udany dzień. Nieważne jak bardzo staraliśmy się nie wchodzić tam z plecakiem
i udawać fachowców, wystarczyło jedno spojrzenie sprzedawcy i już wiedział, że nic nie zamówimy.  Zdarzało się, że pudła ze skrawkami dla studentów znajdowały się na zapleczu salonu. Sadowiliśmy się wygodnie na podłodze pomiędzy biurkami, okruchami jedzonego przez personel w pośpiechu lunchu i stertą kolorowych ścinek. Panowała charakterystyczna senna atmosfera. Zapach wykładziny mieszał się z zapachem tkanin i tuszu drukarki.
​Wtedy siedząc na tej podłodze już wiedzieliśmy, że nie zamienimy tego na nic innego w życiu.
Projektowania nie da się oszukać, nie da się też oszukać samego siebie, że w sumie moglibyśmy
​robić coś innego ale dlaczego nie to. Projektantem się nie zostaje, projektantem się rodzimy.
Image description
Nie da się ukryć że kiedy wreszcie po skończonych studiach otrzymujemy wszystkie uprawnienia, które dają nam przyzwolenie do korzystania z usług D&D w pełnym wymiarze, to pojawia się też cień satysfakcji. Z przygarbionego studenta awansujemy na nabywcę i role się odwracają. 
Żeby móc dokonać transakcji w danym salonie to jesteśmy zobowiązani otworzyć w nim konto. Oprócz bardzo podstawowych informacji o naszej działalności potrzebujemy też numer dokumentu który uprawnia nas do odsprzedaży produktu naszemu klientowi. 
W recepcji każdego salonu otrzymamy plik bloczków i ołówek i możemy przejść do najlepszej części czyli poszukiwań. Będzie nam dane dotknąć setek próbek, będziemy przebierać we wzorach aż znajdziemy pierwszą, która wydaje się być jedyną ale za nią zaraz są następne i następne.
​ Kod każdego znaleziska zapisujemy na bloczku i oddajemy do recepcji gdzie już tylko pozostaje odebrać odcięte mniejsze kawałki większych próbek do pokazania klientowi. 
Moim planem zawsze było znaleźć wersje bezpieczną i pośrednią żeby na końcu móc wyciągnąć jak królika z kapelusza moją upatrzoną, wybraną i jedyną, najodważniejszą.
Na odwiedziny w D&D wybierałam dni kiedy miałam więcej czasu i mogłam bez patrzenia co chwilę na zegarek usadowić się wygodnie w wybranym salonie na przytulnej sofie z toną poduszek, z której każda była reklamą innego wzoru. Zakopana w tych poduszkach i nadmiarze materiału mogłam tak siedzieć bez końca słuchając plotek, podejmowanych wyborów i na chwilę stać się częścią dość mało realnego świata.
Najciekawsze zlecenie, z którym przyszło mi się zmierzyć w D&D to znalezienie tkaniny tapicerskiej wykonanej z włosia końskiego w ładnym pasującym do wnętrza kolorze. Było to również pierwszy raz kiedy usłyszałam w ogóle o istnieniu tkaniny z włosia nie mówiąc już o kolorze.
Wydawało by się, że w miejscu, w którym bez trudu znaleźć można biurko z wybielonej skóry pytona, tkanina z włosia to będzie wręcz igraszka, jednak jej znalezienie zajęło kilka miesięcy. No bo przecież kto chciałby szare włosie?
Według danych New York Times z 1985 roku każdego dnia Decoration And Design Building w godzinach otwarcia pomiędzy 9 i 17 jest odwiedzany przez około 2000 gości.
Nigdy nie stanie się atrakcją turystyczną i może tak jest lepiej. Nie trafi do przewodników. Nadal wielu przechodniów nie będzie świadoma tego co mieści się za ciężkimi szklanymi drzwiami i dokąd prowadzi długi korytarz z posadzką niezmienną od prawie dwudziestu lat. 
​A prowadzi kochani, na plac zabaw, prawdziwy designerski plac zabaw.


******serdeczne podziękowania dla Zuzanny Żmijewskiej Walczak za nieocenioną pomoc
​przy wykonaniu wszystkich zdjęć do tego wpisu*******
Published on
Dla kogoś kto nigdy nie zetknął się z takim zjawiskiem bezpośrednio, a szczególnie w świecie zachodnim, może być trudne do uwierzenia, że owszem może i to bardzo. Poczynając od selekcji  piętra, na którym mieszkamy a kończąc na automatycznym wyłączniku światła, te wybory będą w mniejszym lub większym stopniu podyktowane tym jak dużą miarę przykładamy do życia w zgodzie z boskimi przykazaniami i w jakim stopniu dopuszczamy ich interpretację.
Nawet dla kogoś takiego jak ja mieszkającego i pracującego przez lata w Nowym Jorku, zetknięcie się z klientami żydowskiego pochodzenia przestrzegającymi bardziej restrykcyjnych zasad szabasu i zrozumienie ich potrzeb wymagało zgłębienia wiedzy. Oczywiście większość z nas do jakiegoś stopnia wie o istnieniu koszernych sklepów i kupowaniu koszernego jedzenia. Większość z nas jest pewnie w stanie odtworzyć z pamięci epizod “Seksu w Wielkim Mieście” w którym Charlotte próbuje przejść na Judaizm i gotuje swoją pierwszą, piątkową kolację szabasową. Tak na marginesie to jej mina kiedy trzyma w ręce słoik z karpiem po żydowsku jest absolutnie bezcenna. Sama zawsze omijałam półki z tym specjałem zanim nie ugotowała go dla mnie moja droga przyjaciółka Celia i był on wspaniały. Znacznie mniejsza część z nas wie jednak, że przestrzeganie koszerności to nie tylko kupowanie koszernego jedzenia i picie koszernego wina. Mało kto ma również świadomość, że przygotowanie takiej wieczerzy to nie samo gotowanie ale cały rytuał.
Przede wszystkim jednak Szabas to nie kolacja i jedzenie ale bardzo ważne święto,
celebracja określana często jako centralny element żydowskiego życia. Jak przekazuje Księga Rodzaju,
świat został stworzony w sześć dni a dnia siódmego Bóg odpoczywał.
Według tłumaczenia mędrców tego dnia Bóg stworzył "odpoczynek" .
Ten odpoczynek to źródło, z którego czerpiemy siły do dalszego działania. 
Image description


Szabas rozpoczyna się w Piątek
o zmierzchu i trwa do zachodu słońca
w Sobotę. Jest to czas poświęcony świętowaniu i rodzinie, w trakcie którego należy wstrzymać się
od wykonywania określonych czynności. Nam, żyjącym w świecie opętanym zaawansowaną technologią ciężko jest zdecydować się chociażby na jednodniową dietę od Facebooka czy telewizji  ale u tych ludzi szacunek do własnej religii i tradycja, zakorzenione są tak głęboko, że bez większych oporów na te 24 godziny przestają używać telefon, samochód, nie włączają i wyłączają światła, nie włączają żadnych urządzeń mechanicznych, nie gotują, i jest to tylko mała cząstka tego co nie wolno, nie powinno się.

Ważne aby ze wszystkim zdążyć przed zapadnięciem zmroku w piątek bo kiedy zmrok wreszcie zapada to wiele udogodnień cywilizacji zostaje zawieszonych w czasie. 
Konserwatywne podejście do szabasu nie jest bynajmniej zarezerwowane tylko dla ortodoksów zamieszkujących nowojorski Williamsburg. Ci sami ludzie, którzy wcześniej w centrum Manhattanu robili wielkie transakcje i w ich wyglądzie nic nie zdradzało, że za chwile odrzucą komórkę w kąt, na te kilka chwil wejdą w swój świat, celebrując tradycję łączącą wszystkich Żydów na całym świecie.
Nasza niewiedza na ten temat nie jest absolutnie wynikiem zamierzonej ignorancji; po prostu dlaczego mielibyśmy wiedzieć? To tak jakby założyć że cały świat wie, że w wigilie spożywamy barszcz i dzielimy się opłatkiem. Przykro mi jeżeli kogoś rozczaruje ale nie wie, sprawdzałam. Sama też nie byłam świadoma wszystkich - wolno i nie wolno - dopóki na mojej zawodowej drodze nie stanęli klienci z konserwatywnym podejściem do Judaizmu.
Z moimi klientami spotkałam się w piękny letni dzień. Było południe i słońce dawało się już ostro we znaki. Mieszkanie było sporych rozmiarów z bardzo wygodnym rozkładem pomieszczeń. Oprócz kilku innych, temat kręcił się głownie wokół opcji doświetlenia salonu. Ten pomimo dużej ilości okien był dość ciemny. Dyskusja toczyła się dalej kiedy przyznali, że i owszem były bardziej słoneczne apartamenty ale na wyższych kondygnacjach, oni jednak wybrali ten ze względu na to, że w szabas nie mogą używać windy. Wychodzenie z dzieckiem po schodach na wyższe pietra byłoby zbyt uciążliwe. Nie wiedziałam czy udawać, że rozumiem czy po prostu przyznać, że nie mam pojęcia o czym mowa.
​Niestety,  nie dane mi było przyjść na świat z pokerową twarzą i zbyt często moja mina jak zły szeląg zdradza mnie w sytuacjach krytycznych. Przyznaje, nie byłam w stanie ukryć zdziwienia.

Szczególnie dla kogoś takiego jak ja, gdzie religia zaczęła w pewnym momencie oznaczać już  tylko nowy pomysł dekoracji świątecznej, takie podporządkowanie swojego życia wierze wydawało mi się wręcz abstrakcyjne. Co fascynujące to nie było w nich cienia zniecierpliwienia. Coś co mnie pewnie uwierałoby dogłębnie, dla tych ludzi było tak oczywiste i przyjęte z tak absolutnie niewymuszoną pokorą, że wręcz ujmujące w swojej prostocie i czystości.
 Moi klienci kierujący się konserwatywnymi zasadami Judaizmu nie mogli w szabas używać przycisku w windzie a ponieważ mieszkali w budynku, w którym nie było windy szabasowej bo takie się zdarzają to przy wyborze piętra kierowali się swoim trybem życia nierozerwalnie związanym z religią. Jednym z rozwiązań jakie również zaproponował im mój ówczesny szef były szabasowe włączniki światła ustawiane na czas. 
Kiedy myślę teraz o tym, siedząc w moim mieszkaniu na krakowskim nomen omen Kazimierzu, ze świadomością, że doświadczenia te miały miejsce na Upper West Side na Manhattanie, to myślę, że dobrze, że mogłam doświadczyć tego sama bo inaczej trudno byłoby mi uwierzyć. Za dużo w dzisiejszym świecie dzieje się na pokaz lub przestaje się dziać za zamkniętymi drzwiami kiedy nikt nie widzi. Aspekt religijny nie ma tu dla mnie aż takiego znaczenia ale poczucie pewnej stałości, tak.
Tego, że są w życiu rzeczy, w które ludzie wierzą tak mocno, że warto się ich trzymać nawet jeżeli wydają się absolutną abstrakcją w cywilizowanym świecie.

Wisienką na torcie było projektowanie koszernej kuchni. Taki projekt sprowadza się właściwie do jednej tylko zasady czyli oddzielenia mięsa od nabiału ale w konsekwencji przenosi się na właściwie wszystko w kuchni a przede wszystkim na ilość szafek i sprzętów.
Kiedy rozpoczęłam swoją przygodę z rozeznaniem owego tematu żeby choć trochę wiedzieć co robię, przyjaciółka wprowadzała mnie w tajniki koszerności. Wtedy doszłam do wniosku, że to jest nie do ogarnięcia. Dla niej było to tak naturalne jak dla nas zrobienie sałatki jarzynowej. Jak stwierdziła tak się wychowała i nie zna innego życia. 
W przestrzeganiu koszerności nie wystarczy oddzielić samo mięso od nabiału, oddzielamy również naczynia, w których je przetrzymujemy, przygotowujemy i serwujemy. Nagle uderza cię świadomość, że twój klient będzie posiadał zdwojoną liczbę naczyń, sztućców, garnków, patelni, zastawy stołowej, noży, desek do krojenia, ociekaczy, obrusów i Chryste czego jeszcze. W tym przypadku zapytanie gdzie to się wszystko pomieści, przestaje być żartobliwą refleksją na posiadany przez nas nadmiar miseczek Marimekko a staje się prawdziwym problemem. 
Rozdzielone naczynia nie mogą też być wrzucone do jednego zlewu jeden na drugim, tak więc w najbardziej klasycznej koszernej kuchni umieszczamy dwa zlewozmywaki i dwie zmywarki. Uwielbiam jednak sposoby na “obchodzenie” zasad bo jednak powiedzmy sobie szczerze nie w każdej kuchni da się wcisnąć taką ilość sprzętu. Okazuje się, że jeżeli absolutnie nie zmieścimy dwóch zlewów to należy zmieniać matę na jego dnie i używać osobnej do mycia naczyń przeznaczonych do mięsa, i osobnej do nabiału. Potrzeba matką wynalazku. 
Moi przyjaciele, którzy przestrzegają zasad koszerności wychodząc do restauracji zwykle zamówią rybę ale nie owoce morza. Mam też przyjaciół, którzy przestrzegają koszer w domu ale nigdy w restauracji i w tej zamówią co dusza zapragnie……
Wracając jednak do projektowania to w takiej kuchni oprócz sprzętów musi się również znaleźć wystarczająca ilość szafek tak aby pomieścić wszystkie naczynia i te do gotowania, i te do serwowania jedzenia. Szafki są w środku najczęściej podpisane tak aby uniknąć pomyłki. A jeżeli już jesteśmy przy pomyłkach a one zdarzają się przecież nawet najlepszym i niechcący podgrzejecie sobie kurczaczka w tym samym garnku, w którym wcześniej gotowało się mleko na powiedzmy pyszne kakao, to z przykrością donoszę, że nawet z najbardziej ukochanym naczyniem będzie trzeba się rozstać na zawsze. Oczywiście w idealnej koszernej kuchni powinny się również znaleźć, osobna płyta gazowa lub elektryczna i osobne dwa piekarniki. Często jednak można to łatwo ominąć zastępując drugą pełno wymiarową kuchenkę wolno stojącą, jedno palnikową indukcją. 
Powstaje pytanie, po co to wszystko? Dlaczego zadawać sobie tyle trudu a co gorsze być jeszcze zmuszonym szukać kreatywnych rozwiązań na jego obejście? Czemu nie rzucić tym w diabły?
Kiedy pytam o to moich przyjaciół, którzy przestrzegają koszerności i celebrują szabas, nie udają zdziwienia. Taka jest ich tradycja, tego oczekuje od nich Bóg, nie znają innej drogi, ta jest im dana od urodzenia i nie ma potrzeby jej zmieniać. Ta tradycja to element łączący. Zbliża i scala rodzinę. Stają się jednością. 
Image description
Jedno wiem na pewno i to jest własna obserwacja. Przez kilka ostatnich lat kiedy pracowałam na Upper West Side i kiedy w Piątek kończyłam wcześniej pracę , powoli  zamykało się większość żydowskich sklepów, wszystko robiło się jakoś spokojniejsze. W tym całym zgiełku i pośpiechu dnia ludzie udawali się do domów żeby zdążyć przed zachodem słońca i w otoczeniu najbliższych usiąść przy jednym stole. Lubiłam ten moment, lubiłam świadomość, że ulice pustoszeją bo ludzie chcą być razem, blisko. 
Wierze, że tak długo jak będziemy siadać przy wspólnym stole z pozytywnych pobudek  to ten świat będzie istniał i może nawet stanie się lepszym miejscem.

*******Ten wpis nie byłby możliwy bez mojej jedynej w swoim rodzaju i wyjątkowej przyjaciółki Avishag Gordin, której mądrość i ciekawość życia są wieczną inspiracją.
Nie byłby możliwy bez mojej drogiej przyjaciółki Suzanne Cook, która była nieocenionym źródłem informacji.
Bez mojej drogiej przyjaciółki Celii Reiss, która otworzyła swój dom przede mną i dzięki niej miałam ogromną przyjemność celebrować święta żydowskie wraz z jej rodziną********
Pozostałe źródła: chabad.org
Published on
Gdybym miała szukać odnośnika w świecie mody to nazwałabym ją małą czarną architektury wnętrz.
W Nowym Jorku trudno byłoby spotkać osobę, która po usłyszeniu nazwy 
subway tile* zastanawiałaby się
o czym mowa. Praktycznie każdy jest w stanie odnaleźć w swojej pamięci przynajmniej jedno miejsce gdzie ją widział zainstalowaną, a pierwszym i zarazem najbardziej oczywistym skojarzeniem będzie któraś ze stacji nowojorskiego metra.
* subway tile - określenie oznaczające płytkę ceramiczną po raz pierwszy użytą na stacji nowojorskiego metra,
​potocznie nazywanego Subway. Tile z ang. płytka 
Image description



Raczej nikogo pewnie nie zaskoczę stwierdzeniem ale
subway tile naprawdę została oryginalnie zaprojektowana
​na użytek transportu metropolii.
Projektanci George C. Heins 
​i Christopher Grant La Farge stworzyli to małe cudo
dla pierwszej stacji podziemnej kolejki w 1904 roku.
Od tamtej pory nasza bohaterka przeszła daleką
drogę wielu transformacji ale w swojej oryginalnej
formie jest ciągle stosowana po dzień dzisiejszy.
Subway tile stała się synonimem łatwego, pewnego wyboru i klasyki, o której wiadomo, że nie zawiedzie.
Ponieważ do białego wszystko pasuje i można też łatwo zmieniać ręczniki, a jak będziemy chcieli sprzedać mieszkanie to każdemu się spodoba. Nikt nie będzie wybrzydzał, że nie lubi tego koloru bo przecież każdy ale to każdy lubi biały. No dobrze, jeżeli nie lubi to akceptuje, jest się w stanie przyzwyczaić.
Ta najprostsza ma 3 cale wysokości na 6 cali długości i jest powszechnie rozpoznawalna. Jej obecność wśród artykułów na rynku produktów wyposażenia wnętrz została ugruntowana tak mocno, że pozostało wymyślać już tylko kolejne wariacje tego sławnego kawałka ceramiki.
Może więc być bardzo zwyczajna i prosta. Może być błyszcząca lub matowa. Może być robiona ręcznie z nierównymi krawędziami a może mieć te krawędzie sfazowane pod kątem.
Może mieć gładką powierzchnię a może też być usiana pajęczyną pęknięć nadających jej kunsztowny wygląd.
​Tyle ile odcieni bieli sobie wymyślimy w tylu prawdopodobnie jest dostępna. Miałam klienta, któremu pokazałam chyba dziesięć przykładowych kafli zanim został wybrany ten jeden jedyny, perfekcyjny “biały”.


Image description
Zainstalowana może być bez fugi lub z fugą.
Z fugą w białym kolorze tak aby uzyskać
jednolitą powierzchnie lub ciemno szarą aby
zaakcentować kształt i uzyskać bardziej wyrazisty efekt.

Ułożona równiutko jedna pod drugą lub z przesunięciem
w połowie albo w jednej trzeciej. Poziomo lub pionowo.
Czy gdzieś jest koniec możliwości?
Właściwie kiedy teraz to piszę to sama jestem
wręcz zachwycona jak niebywale uniwersalny
jest to produkt. Nie wspominając już nawet
o tak banalnym fakcie jak to, że można
z powodzeniem nadać jej charakter klasyki
ale też z sukcesem zagra główną role
​w wydaniu nowoczesnym.
Image description


Kilka lat temu nadszedł jednak moment kiedy ilość ukończonych łazienek z idealnie ułożonymi subway tiles zaczęła mnie jednak w końcu uwierać. Nawet najlepszy i najbardziej uniwersalny produkt użyty zbyt wiele razy może zmęczyć. Nie wiedziałam jak walczyć z uporczywą prośbą o kolejną klasyczną nowojorską łazienkę; “no wiesz takie art deco….” Do tego dochodziła jeszcze przestrzeń nad blatem kuchennym, przy której raz, przyznaję przewróciłam oczami. Jedyne co się zmieniało to dodatki w postaci kafli czarnych lub granatowych. Przychodziłam na budowę do rozbebeszonej łazienki i z żalem patrzyłam na świeżo dostarczone pudełka poukładanych jak fiszki kafelek o kształcie tak dobrze znajomym i białym, białym, białym kolorze. 

I tutaj pojawia się Blair. Cudowna, ciepła i zawsze uśmiechnięta. Kolega zadzwonił, że jedna aktorka potrzebuje pomocy ze swoimi dwoma łazienkami i jestem już umówiona na spotkanie. Mieszkanie znajdowało się w kamienicy zabytkowej ulicy w  Chelsea na Manhattanie. Miało potężne okna i wysokie sufity, wypełnione całe zabytkowymi meblami. Blair zastałam siedzącą na krawędzi wanny, która zdecydowanie pamiętała lepsze czasy. Na kolanach miała poukładane książki, w których strony z inspiracjami zaznaczone były zagiętymi rożkami. Przywitała się w dwóch słowach po czym rzeczowo przeszła do sedna wręczając mi książki i rzucając krótkie: “tak chcę”. 
Kiedy mój wzrok prześlizgnął się po kilku pierwszych stronach to zaczął się czołgać żeby dobrnąć do końca.
Kolejne białe łazienki wykończone jakże znajomym kształtem spozierały radośnie z kartek pięknie wydanego albumu.
Uśmiechałam się zapewne głupkowato i ważyłam opcje, które przychodziły mi do głowy.
Jedna z pierwszych to bierz nogi za pas i uciekaj jak najdalej. Drugą opcją było jednak zostać na straży swojego fachu. To w końcu aktorka i będzie fajnie, więc niech sobie ma to co chce.
Stanęło jednak na tym, że zanim pomyślałam o opcji trzeciej to już usłyszałam własny głos:
a dlaczego tak nudno? Tak mają wszyscy.
Ku mojemu zdziwieniu nie zostałam natychmiast odprawiona za drzwi.
​Blair pozamykała wszystkie albumy nad którymi zapewne spędziła sporo czasu zaginając rożki i dała mi tydzień na przygotowanie alternatywy. Oczywiście, że musiałam pozostać w klasycznym stylu, którego była i jest miłośniczką ale miałam odrobinę wolności od białej subway tile. 
Wojna nie trwała długo i jeszcze wiele razy przyszło mi w udziale projektować przy użyciu tego klasyka ale to doświadczenie z Blair nauczyło mnie z satysfakcją żonglować tym materiałem. Na końcu dnia do małej czarnej można ubrać szpilki lub glany, można na szyi zawiesić perły lub wybrać pierścionek z trupią czaszką. Sami wyznaczamy granicę naszej kreatywności. Nawet najbardziej opatrzony klasyk możemy przytulić i pozwolić mu zaistnieć w zupełnie nowej odsłonie, w której zabłyśnie niekonwencjonalnym blaskiem.
Jest taki moment w życiu projektanta kiedy słyszy od klienta, że dzięki niemu uzyskał dokładnie taki efekt o jakim marzył, że coś grało w jego duszy ale to my przywołaliśmy tę realizację z zakamarków wyobraźni na światło dzienne. Nie ma dla nas większej gratyfikacji. Nie można poczuć głębszego spełnienia, nawet jeżeli jest to setna biało czarna łazienka z subway tiles.


Published on
Nikogo nie zaskoczę twierdząc, że kiedy przymierzamy się do wykończenia wnętrza naszego nowo wybudowanego domu lub świeżo zakupionego mieszkanie to najprawdopodobniej najwięcej uwagi poświęcimy na kuchnię i łazienkę. Rynek w odpowiedzi na tę potrzebę indywidualnego klienta oferuje salony z artykułami wyposażenia wnętrz gdzie to właśnie powierzchnia kuchenno łazienkowa bierze górę nad wszystkimi innymi działami. Gdzieś tam z tyłu majaczy sofa pozostawiona na koniec zakupów, której wybór nie rzadko będzie zdeterminowany resztką budżetu, pozostałością po kafelkach, armaturze i szafkach kuchennych. Nie mówiąc już o stoliku kawowym na którego dokupienie będziemy pewnie potrzebować kolejnego roku bo w sumie ten złapany na szybko w IKEI
​i tylko na tymczasem nie jest taki zły i może ma szansę stać się wersją permanentną.
Dzieje się tak, i to nie jest teza poparta żadnymi badaniami naukowymi ani żadnymi głębszymi studiami a wysnuta tylko i wyłącznie na własnym doświadczaniu pracy z wieloma klientami, ponieważ o tych dwóch przestrzeniach myślimy jak o integralnej części mieszkania. Mają one dla nas charakter permanentny.
Trudno nam jest sobie wyobrazić sytuacje, w której wykonawca kończy układanie płytek w łazience a my dochodzimy do wniosku, że jednak to nie to, że właściwie to zamysł był kompletnie inny i zmieniliśmy zdanie. Ponieważ jest to materiał, którego nie da się odzyskać, a w który zainwestowaliśmy ogromną część naszego budżetu, więc tym bardziej podjęcie słusznej decyzji rodzi strach i wahanie. Na końcu to nie tylko cena za materiał ale również jego montaż, nie wspominając o szukaniu dobrego fliziarza a potem czekaniu na jego wolny termin Bóg wie ile. To wszystko okraszone jeszcze historiami rodziny i znajomych o każdym detalu, który może pójść nie tak. Właściwie dochodzimy do wniosku, że podejmując decyzje o kuchni i łazience wypisujemy się z życia publicznego na kilka miesięcy, nie śpimy i wyrywamy włosy z głowy jeżeli mamy jeszcze co wyrywać.


Stąd też wydaje mi się tak ogromne przywiązanie klientów do wizualizacji. Trójwymiarowy model naszych przysłowiowych czterech ścian stał się pewnego rodzaju polisą ubezpieczeniową, że wszystko będzie tak jak zapragnęliśmy. 
Dla nas projektantów łazienka i kuchnia też są zawsze wyzwaniem. Tak naprawdę to estetyka, której nie wolno umniejszać walczy tu cały czas z ergonomią i jedyny udany projekt to ten, w którym uda się perfekcyjnie połączyć te dwa elementy.
Nie rzadko pracujemy z maleńką przestrzenią a ciągle wymaga ona wygodnego poruszania się i dogodnego miejsca na wszystkie przedmioty.
Pomimo, że kuchnie i łazienki często “ rywalizują o ważność “ w naszych domostwach to jednak właśnie kuchnie przeszły chyba jednak największą metamorfozę.
Z pomieszczeń upchniętych w suterenach, zepchniętych na sam koniec mieszkania, często pozbawionych okna lub z małym, wychodzącym na ślepe podwórko przeniosły się w centralny punkt życia rodzinnego.
W nowojorskich apartamentowcach sprzed 1939 roku malutkie kuchnie zawsze znajdowały się gdzieś w głębinach przepastnych rezydencji, oddalone od widoku jej mieszkańców i gości. Zwykle posiadały i nadal posiadają tak zwane service entrance czyli w dosłownym tłumaczeniu wejście dla obsługi. Jest ono połączone z osobnym korytarzem posiadającym własne schody i własna windę. 
Szczerze mówiąc, to jeżeli kuchnie na przestrzeni ostatnich stu lat zmieniły się nie do poznania to zastosowanie wejścia dla obsługi właściwie nie uległo jakimś radykalnym modernizacjom. Nadal najczęściej tędy wnoszone są zakupy i wynoszone są śmieci. Nadal to właśnie to wejście będzie używane przez zatrudnioną pomoc domową. Tędy wpuszczane są wszystkie ekipy remontowe. Wnoszenie i wynoszenie mebli czy jakichkolwiek innych sprzętów też odbywa się tą drogą. 
Ciekawe jak nasza perspektywa zmienia się w zależności od spojrzenia przez pryzmat różnic kulturowych i językowych. Mieszkając w Nowym Jorku nie pamiętam żebym kiedykolwiek usłyszała od kogoś, że ma problem z używaniem "service entrance". Teraz pisząc “wejście dla obsługi” zastanawiam się ile ludzi ma problem z wchodzeniem do budynku od strony obskurnego podwórka z koszami na śmieci?
Czy nie jest to jednak forma wprowadzenia różnic klasowych w społeczeństwie, które szczyci się równością.
Przy remoncie mieszkania w budynku pochodzącym sprzed wojny przede wszystkim szuka się możliwości powiększenia kuchni. 


Większość projektowanych dzisiaj kuchni to takie, które stają się częścią salonu czy jadalni. Podczas projektowania szukamy możliwości rozbicia jak największej ilości ścian które pozwoliłoby na otwarcie jej powierzchni na resztę mieszkania.
Gotując chcemy mieć kontakt z resztą domowników. Sztuka kulinarna stała się modna a co za tym idzie kuchnie zyskały nowy wymiar. Znajdujemy coraz bardziej wyszukane i trwałe materiały. Za cenę włoskich lub niemieckich szafek kuchennych można często kupić dobrej klasy samochód. Marki prześcigają się w innowacyjnych rozwiązaniach przy projektowaniu sprzętu AGD. Remontując kuchnie stajemy się ekspertami takiej terminologii jak piekarnik parowy, bio fresh, pyroliza. Pulpity sprzętów i ich obsługa bardziej kojarzą się z promem kosmicznym który miałby wynieść nas na orbitę okołoziemską niż z przygotowaniem posiłku. Przy tym wszystkim możliwość kupna marchewki całej  ubrudzonej ziemią żeby wyglądała jeszcze bardziej eko wydaje się być dość zabawna. 
Producenci blatów kuchennych oferują materiały praktycznie niezniszczalne, które wytrzymują ciecie nożem jak i wysoką temperaturę. Baterie kuchenne uruchamiane przez machnięcie ręką w kierunku sensora przestały już zadziwiać.
Nie będę ukrywać, że mam słabość do projektowania kuchni. Fascynuje mnie proces, w którym poświęcamy jednakową ilość czasu na przeanalizowanie funkcjonalności, która zostaje później okraszona magią piękna. Fascynuje mnie analiza wszystkich detali i to, że jak klocki muszą się połączyć w jedna całość.
Podobno o gustach się nie dyskutuje, ale czy to naprawdę jest możliwe? Jak powstrzymać swój opiniotwórczy entuzjazm w obliczu dyplomatycznego obiektywizmu? Zaakceptować fakt, że każdemu podoba się coś innego i nie nam to oceniać? Jeżeli tak, to co z kształtowaniem gustów i kto ma do tego prawo? Czy istnieje więc coś takiego jak obiektywne prawo do kształtowania gustów czy może nie? Kiedy na studiach ocenialiśmy nasze projekty nie wolno było powiedzieć że coś jest fantastyczne i na tym zakończyć wywód. Każda opinia musiała być poparta merytoryczym uzasadnieniem. Takie podejście uczy pewnej dyscypliny w umiejętności wyrażania swojego poglądu.
Tak naprawdę to czy coś jest ładne czy brzydkie i zaznaczam, że ładne i brzydkie to chyba najgorsze z możliwych przymiotników ma znaczenie drugorzędne. Najważniejsze jest budzenie emocji, poruszenie do dyskusji.
Domeną salonów z wyposażeniem wnętrz czy to w Stanach czy w Zachodniej Europie jest wytworzenie balansu pomiędzy tworzeniem ekspozycji, która mówiąc żargonem ma się sprzedać i takiej, która ma przyciągnąć klienta i być obiektem tylko i wyłącznie kontemplacji. Oczywiście, że większość pozostanie przy wyborach łatwych do lubienia, ale to te, o których powiemy “nigdy bym tak sobie nie zrobił/ła” pozostaną najdłużej w naszej pamięci. 
Image description
Zawsze w takich sytuacjach przypomina mi się ekspozycja z salonu wystawowego w Nowym Jorku w którym byłam projektantem. Szafki na wysoki połysk w czerwonym kolorze i do tego mozaika z ręcznie ciętych kafelek luster. Praktycznie niesprzedawalne, ale nie dość, że nie było klienta, który by się nie zatrzymał przed ekspozycją, to ponieważ była w oknie byli też tacy, którzy wchodzili tylko zwabieni tym kolorem. W podobny sposób utkwiła mi w pamięci kuchnia ze złotymi frontami z salonu Hacker’a w Niemczech. Myślę że widziałam tam sporo genialnych rzeczy ale to właśnie to złoto najbardziej utkwiło mi w pamięci. 
"Eye candy" - uciecha dla oka, za mało doceniane określenie w projektowaniu wnętrz a jak bardzo oddające sens projektowania. 
*********wszystkie zdjęcia z wizyty w salonie mebli kuchennych Hacker, Niemcy**********
Published on
Image description


Parę dni temu natknęłam się na ofertę sklepu z artykułami wystroju wnętrz, reklamującego swoje produkty jako reprezentujące styl nowojorski, który podobno jest teraz szczególnie modny i popularny. Ponieważ studiowałam w Nowym Jorku architekturę wnętrz i pracowałam tam również w zawodzie wiele lat, tym bardziej temat mnie zaintrygował. Zaczęłam się zastanawiać co to tak naprawdę jest styl nowojorski i co go reprezentuje.
Jeżeli miałabym go określić jednym zdaniem to jak by ono brzmiało? Brnęłam w szukaniu
odpowiedzi i napotykałam na ścianę. Sięgając głębiej doszłam do wniosku, że styl nowojorski
nie istnieje. Zgoda na ten z Hampton i jak najbardziej reprezentujący Nową Anglię,
zgoda na wiele innych jak styl Florydy i Miami, ten bardziej rustykalny rodem z Maine i Wyoming, uroczy adobe z Santa Fe i glamour prosto z Las Vegas; nie ma jednak czegoś takiego jak
​styl Nowego Jorku. 

Nowy Jork to ciągle ewoluujące, tętniące życiem serce świata którego w żadnym wypadku
nie da się zaszufladkować ani określić w jednym zdaniu.
Jest gorejącym tyglem ciągle mieszających się kultur, tradycji, wyznań jak i gustów
a co za tym idzie równie dynamicznie mieszają się w nim style i trendy.
​Czy stylem nowojorskim można określić bogato zdobione i jakże tradycyjne rezydencje z Upper East Side? Z ich sztukaterią drewnianych zdobień? Czy może industrialne lofty w Soho z ich ogromnymi, otwartymi przestrzeniami i skrzypiącymi starymi parkietami, gdzie żelazne kolumny podtrzymują wykrzywione stropy? Czy jest to styl bohemy z East Village? A może reprezentują go odrapane cegły Lower East Side?
I jak w ten już pełen smaku kocioł wpisać Brooklyn z jego wiecznie zmieniającym się Williamsburgiem
i Harlem przeżywający już od lat swój prawdziwy renesans?
Próbuje zamknąć oczy i przywołać chociaż jedną ilustracje która by mi go zobrazowała ale zamiast niej staje mi przed oczami patchwork nieudolnie pozszywanych kawałków a każdy reprezentuje swoją jakże odmienną charakterystykę i jedyna całość jaką tworzą to przynależność do tego miejsca i jego unikatowej formy tworzonej przez osiem milionów indywidualności. Nie da się tego wpisać w żadne ramy.


O nowojorczykach jedno mogę stwierdzić z absolutną pewnością, a mianowicie lubują się
w przymiotniku “europejski”. Jeżeli coś określone jest jako europejskie kojarzone jest nie jakby się mogło wydawać z wartościami historycznymi starego świata ale bardziej z powiewem luksusu, nowoczesności i wysublimowania. Wszystko co europejskie automatycznie jest uważane
za lepsze i bardziej innowacyjne. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć,
że amerykański design od lat kroczy powoli za europejskim i to co w Europie zostało już dawno powiedziane staje się odkryciem na rynku amerykańskim. Oczywiście europejski design dociera
tylko do dużych miast a w Nowym Jorku znalazł szczególnie wiernych odbiorców.
Tak jak poszczególne stany rządzą się w dużej mierze swoimi prawami tak i zachowują swoją odrębność jeżeli chodzi o design. W dużej mierze charakterystyka designu poszczególnych stanów jest
związana z jego klimatem jak również zamożnością jego mieszkańców.
Wisienką na torcie są wpływy historyczno kulturowe. 


Patrząc teraz na moich nowojorskich klientów z perspektywy przepracowanych lat to jeżeli
chodzi o design muszę przyznać, że jawią mi się jako ludzie raczej zachowawczy.
Nigdy nie doszłabym do takiego wniosku nie mając tego doświadczenia,
które mam dzisiaj i domyślam się jak trudno w to stwierdzenie uwierzyć.
Jeżeli weźmiemy jako przykład klienta ze średniej półki, który zainwestuje w remont
przeciętnie pomiędzy $50,0000 do $500,000 to większość rozpoczyna rozmowę
z projektantem od przygotowanych już wcześniej zdjęć, wycinków gazet, skserowanych książek,
a teraz jeszcze częściej folderów założonych na popularnych stronach internetowych.
Znaczna część tych klientów jest kompletnie przerażona wizją przewrócenia ich
obecnego lub nowo zakupionego domu do góry nogami. Jednocześnie oczekując naszej pomocy
obawiają się, że wkroczymy w ich przestrzeń życiową, kompletnie ją zagarniemy
realizując nasze najbardziej wyszukane ambicje po czym znikniemy pozostawiając ich samym sobie
z włącznikiem światła, do którego dołączona jest instrukcja rozmiarów encyklopedii.
Obawiają się, że zostaną pozostawieni sami sobie na fotelu którego oparcie wgniata się
niewygodnie w plecy w kolorze, którego nawet nie są w stanie opisać przyjaciołom. 

Z tych obaw wynika potrzeba wydarcia z jakiegoś magazynu nawet najmniejszego zdjęcia
z inspiracją która ma ich zaprowadzić niekoniecznie do własnego celu ale w ich
przekonaniu bezpieczniejszego. Wielu z nich, nie ukrywajmy, ma problem z wyobrażeniem
sobie “jak to będzie wyglądać”, tak więc wskazanie palcem: “tak chcę”, wydaje się być
rozwiązanie idealnym. Jeżeli ktoś już to zrobił i tak ma, to znaczy że to działa i jest sprawdzone.
Z tej teorii narodziło się tysiące szafek kuchennych pomalowanych na biało,
idealnie o drzwiach w stylu “shaker” jak i również biało- czarnych łazienek w stylu art deco z jakże sławnymi w całym mieście kafelkami typu płytki-cegiełki (subway tiles).

Ludzie w Nowym Jorku są samotni i z kimś takim jak projektant wnętrz tworzą silną więź.
Do tego swój dom traktują jak twierdze więc często ich architekt staje się powiernikiem problemów, osobą do omawiania najnowszych plotek, trendów, kupowania butów i “gaszenia pożarów”.
Dla ludzi którzy po raz pierwszy wkraczają na drogę współpracy z projektantem a co za tym
idzie remontu może to być doświadczenie ekscytujące ale jednocześnie budzące wiele niepewności. Wszystko co niepewne budzi jednak sprzeczne emocje. Myślę że nie ważne gdzie, czy to w Nowym Jorku, czy w Polsce czy gdziekolwiek na świecie ta praca polega nie tylko na procesie
kreatywnym ale również w ogromnym stopniu na oswajaniu tych emocji.

Większość klientów przechodzących przez drzwi salonu z wyposażeniem wnętrz
w którym miałam przyjemność pracować stawała z zachwytem przed czerwoną,
lakierowaną na wysoki połysk kuchnią, błyszczącymi białymi blatami, lustrzanymi kafelkami
i nieskazitelnie ostrymi krawędziami stalowych zlewów. Tak oni jak i ja wiedzieliśmy,
że to co przyciągnęło ich uwagę, to co zobaczyli przez oszkloną witrynę i to co skłoniło ich do przekroczenia drzwi salonu pomimo rozbudzonych emocji nigdy nie zagości w ich domach. 

Kiedy chodzi o ich własne apartamenty Nowojorczycy są raczej praktyczni.
Pomimo, że lubują się w stylu ultra nowoczesnym i są zachwyceni minimalizmem to w większości przypadków będą szukać rozwiązań nastawionych na wygodę i łatwość w utrzymaniu czystości. Nowojorskich klientów można podzielić na wiele grup kształtujących wymogi designu,
włączając warstwy majątkowe, kulturowe i wiekowe ale tak naprawdę w moim odczuciu dzielą się tylko
na dwie: tę przed posiadaniem dzieci i po przyjściu ich na świat.
Posiadanie potomstwa wpływa nieodwracalnie na zmiany w stylu życia a co za tym idzie tego czego oczekujemy od miejsca w którym żyjemy. 

Obie te grupy łączy jednak element mający ogromny wpływ na rynek nieruchomości a mianowicie wygląd kuchni i łazienek i ile zostało w nie zainwestowane.
Wyremontowana kuchnia i łazienka może podnieść wartość nieruchomości
nawet w niektórych przypadkach o 20%.

Młody Nowojorczyk na progu kariery czy młoda bezdzietna para kupująca swoje pierwsze mieszkanie, wyremontuje kuchnię w której najprawdopodobniej nie powstanie ani jedna potrawa nawet jeżeli architekt zrobi z niej prawdziwe dzieło sztuki. Bardzo możliwe, że cudowny,
europejski piekarnik posłuży za dodatkową  przestrzeń na kaszmirowe swetry
a błyszcząca płyta indukcyjna nie zostanie nawet zadrapana przez żeliwny garnek stojący na niej
tylko dla dopełnienia całości lub jako element koloru. Ta część mieszkańców miasta łapie kawę w kawiarni na rogu ulicy, 
najczęściej w locie, w plastikowym kubku, na wynos, biegnąc do taksówki lub metra.
Lunch częściej kupowany na mieście, jedzony jest w przerwie lub przed komputerem,
rzadziej przygotowywany w domu. Kończąc pracę nierzadko późnym wieczorem mało kto ma jeszcze siłę
i ochotę postać we własnej kuchni i drapać po dnie własnej patelni a kiedy do wyboru mamy tysiące restauracji to werdykt wydaje się dość oczywisty. 

Nie zmienia to jednak faktu, że ich kuchnia pozostaje często wykończona najmodniejszymi
i najdroższymi materiałami które posłużą jako argument w ogłoszeniu przy sprzedaży mieszkania. Wówczas granitowe blaty kuchenne, wysokiej jakości sprzęt AGD i drewniane szafki na miarę staną się ważnym elementem przetargowym podnoszącym wartość mieszkania. 

Do moich ulubionych należy historia pewnej klientki, którą odwiedziłam po pół roku od zakończenia prac i jakież było moje zaskoczenie kiedy wizyta zakończyła się wspólnym usuwaniem styropianowych kształtek z piekarnika pochodzących z oryginalnego opakowania. 
Dla mieszkańców Nowego Jorku, w których życiu pojawiają się dzieci,
przestrzeń życiowa nabiera zupełnie nowego wymiaru. Najczęściej wówczas zadawanym pytaniem
przy wyborze materiałów wykończeniowych jest sposób dbania o nie, ich utrzymanie i konserwacja.  Dodatkowym dylematem staje się pomieszczenie wszystkiego co się posiada i co się nagromadziło
przez lata oraz potrzeba ukrycia tego za zamkniętymi drzwiami.  Angielskie słowo "storage" (schowek)  jest wręcz obsesyjnie nadużywane i podobnie jak wyremontowana kuchnia i łazienka
jest jednym z priorytetów przy zakupie mieszkania.


Myślę, że dla każdego z nas “amerykański design” będzie oznaczał coś kompletnie odmiennego i każdy będzie go sobie wyobrażał i interpretował na swój sposób. W tym przypadku nie będzie w tym jednak nic zdrożnego. Mówimy o państwie, które zajmuje czwarte miejsce na świecie pod względem powierzchni i trzecie pod względem liczby mieszkańców. Podróż przez poszczególne stany tego ogromnego kraju to jak odwiedzanie osobnych państw z ich odrębną tożsamością. Wprowadzenie tu jednego trendu byłoby całkowicie niemożliwe. 
Nowy Jork jest jednak takim sosem karmelowym posypanym solą, gdzie jak słodkie ze słonym te trendy i style przenikają się wzajemnie mieszane łyżką trzymaną przez tysiące emigrantów, którzy maja swój jedyny w swoim rodzaju udział w tworzeniu wizji tego miasta.

Autor

Karolina Hrabczak Duda